– Ale ci kostka napuchła. Ona tak jakby się przesunęła. – oznajmia dziewczyna spod ściany. Druga siedząc na ławce przygląda się swojej stopie.
– Rzeczywiście. Zobaczcie. – podchodzi do nich trzecia kobieta w zielonkawej, jaskrawej kurtce.
Jesteśmy w damskiej szatni już po tym morderczym dla mnie biegu.
– Wcale ci się nie dziwię, że sobie zwichnęłaś tą kostkę. – stwierdza starsza blondynka spod okna. – Przy takich warunkach na trasie, to mogło każdemu się przytrafić.
Przypominam sobie warunki panujące na trasie, które także sprawiły mi wiele cierpienia.
Pierwsze okrążenie to głownie sypki i lepki śnieg jeszcze niedostatecznie ubity, przez pierwszych szalonych biegaczy.
Drugie to już zdecydowanie lesze warunki, ale znów zdecydowanie bardziej ślisko na podbiegach.
Poza tym wilgotne w środku obuwie od przyklejonego z zewnątrz śniegu. Z trzecim katastrofa.
Rozbabłany śnieg wymieszany z piachem z wydmy.
Koszmar podbiegowy w postaci wiecznie ześlizgujących się butów na trasie.
– A mnie to ramię jakoś tak dziwnie pobolewa – oznajmia siedząca niedaleko mnie na ławce kobeta w różowym podkoszulku, poruszająca raz po raz okrężnymi ruchami ramionami.
– Przydałby się jakiś masażyk. – oznajmia kobieta od zwichniętej kostki – A jak sobie wspomnę bieg w Sulejówku. Jak przyjemnie było się tak wymasować po biegu. – rozmarzyła się.
– Nie dziwię się skoro masował cię ten brunet. – dodaje jej znajoma ściągając biegowe getry. – Ja chciałam żeby on mnie wymasował. No ale ty mnie ubiegłaś i tak przypadł mi ten blondyn. – dodaje schylając się, aby rozwiązać obuwie.
– Nie narzekaj. Blondyn też był niczego sobie. – dodaje kobieta od kostki, wykrzywiając się lekkim grymasem z bólu.
– W sumie masz rację. Niczego sobie był.
– Ja osobiście to zawsze mam pecha do masaży. We Wrocławiu po maratonie trzeba było zmykać bo pociąg ucieknie.
W Warszawie po maratonie szybko na pociąg bo pilne sprawy rodzinne. W Poznaniu po maratonie też nie skorzystałam, bo trzeba do domu zaraz wracać. – wzdycham, sięgając po kurtkę z wieszaka.
Naciągam lewy a potem prawy rękaw. Następnie wsuwam czapkę i zarzucam swój błękitny worek na plecy, jednocześnie opuszczając duszne pomieszczenie damskiej szatni.
– Ja uciekam. Na razie dziewczyny. Trzymajcie się.
26 stycznia 2013
Zapraszam także do obserwacji mojego konta na Instagramie i Twitter, gdzie na bieżącą pokazuje wam co u mnie się dzieje oraz polubienia strony na Facebook’u, gdzie pojawia się więcej górskich wpisów.