Od kilku dni czekam na zdjęcia z ostatniego biegu w Sulejówku, a ponieważ tak się złożyło, że ostatnie moje starty to głównie przypominają powtórki z zeszłorocznych imprez biegowych, to tak sobie teraz siedzę i wspominam. I jednocześnie zastanawiam, że też mi się tak chciało ciągle biegać.
Jednym z takich biegów były zawody w Mińsku Mazowieckim na niestandardowym dystansie 15 kilometrów. Taki biegowy dziwoląg.
Każdy z biegaczy jak tylko ukończy ciągiem 5 kilometrów na zawodach to zaraz marzy o dyszce, a jak i dyszkę śmignie to chce więcej i więcej. Ja też tak miałam. Jak tylko pokonałam samą siebie na niebotycznym ówcześnie 10-cio kilometrowym dystansie powolutku szykowałam się mentalnie na swój pierwszy półmaraton.
Bo kto tam jeszcze myślał o maratonie.
Drobnym krokiem do zrealizowania tego celu miały być zawody na dystansie gdzieś pomiędzy, pomiędzy połówką i dyszką.
Na stronie maratonów polskich znalazłam start w Mińsku Mazowieckim i od razu zapisałam się na swoją pierwszą w życiu piętnastkę.
– A na jaki czas biegniesz? – zadaje mi pytanie szczupły, wysoki mężczyzna. Od razu po budowie ciała widać, że szybko biega.
– A jaki limit jest? – odpowiadam pytająco, jednocześnie opierając swoje łokcie na metalowych barierkach.
– Pierwszy start w zawodach? – zapytuje mnie znowu.
– Pierwszy może nie, ale na tym dystansie nigdy nie biegłam. – odpowiadam. – Właściwie to jeszcze nigdy nie przebiegłam więcej niż 10 kilometrów – dodaję. – i mam nadzieję, że dzisiaj to przeżyję. – uśmiecham się w stronę mojego rozmówcy.
Dziś wiem, że da się przeżyć. Mało tego za dwa tygodnie pobiegłam swój pierwszy półmaraton w Skierniewicach. Ale o tym inny razem.
Zapraszam także do obserwacji mojego konta na Instagramie i Twitter, gdzie na bieżącą pokazuje wam co u mnie się dzieje oraz polubienia strony na Facebook’u, gdzie pojawia się więcej górskich wpisów.