
Jeszcze tak do końca nie odsapnęłam po ostatnim maratonie. A tu kolejny biegowy maraton.
Może nie 42 kilometrowy, ale … w sobotę czekał mnie start na 21 km w Kampinowskim Parku Narodowym. A w niedzielę dyszka w Warce.
Z biegami trailowymi spotkałam się po raz pierwszy w sierpniu tegoż roku w sławetnym moim debiucie w Świder Trail Marathon. I jak dla mnie na razie traile to tzw. biegi niespodzianki.
Świder Trail Marathon – Prawie pierwsza na mecie
– Czemu tak długo? Co się stało? – podchodzi do mnie pan w średnim wieku, z którego poznałam na trasie biegu. Z za szpakowatych włosów spogląda na moje opaski uciskowe na kolanach.
– Zgubiłam trasę – tłumaczę się z uśmiechem na ustach, że wreszcie udało mi się dobiec do mety. – Czy mogę się poczęstować tym wafelkiem? – pytam stojących koło mnie mężczyzn, którzy wyglądają na organizatorów zawodów.
– Nie jesteś jedyna. Dzisiaj wszyscy gubią drogę. – odpowiada mój nowy „kolega” z trasy. – O spójrz na tych. – pokazuje palcem na dwóch kolesi, którzy zamiast przekroczyć linię mety z prawej strony wbiegają zupełnie z przeciwnego kierunku. Z lewej. – Ci to dopiero musieli pomylić trasę. – uśmiecha się.
– To teraz rozumiem, dlaczego na trasie półmaratonu obowiązuje limit czterech godzin. A na maratonie aż siedem. – oznajmiam.
– To jeszcze nic – wtrąciła się do naszej rozmowy szczupła brunetka – Ja rok temu nadrobiłam 10 km. Maratończycy mieli trochę inną trasę, a ja pobiegałam razem z nimi i dopiero po 10 km zorientowałam się, że nie biegnę na trasie półmaratonu. Musiałam zawrócić i jak w biegałam na metę to wszyscy już się zbierali. Nikogo nie było, bo byłam grubo po czasie. – uśmiecha się.
Zapraszam także do obserwacji mojego konta na Instagramie i Twitter, gdzie na bieżącą pokazuje wam co u mnie się dzieje oraz polubienia strony na Facebook’u, gdzie pojawia się więcej górskich wpisów.