
Te emocje, ekscytację oraz niepokój, czy tudzież panikę.Jak to będzie?
Babskie pogawędki
Jest 2010 rok
Mój pierwszy strat w 2010 roku to był szczerze mówiąc lekki niewypał.
Najpierw ochoczo wyprułam na początek stawki, z czasem było już tylko coraz gorzej.
Nie wiem jaki miałam czas, bo w sumie nie miałam bladego pojęcia, czy ktoś zbiera takie informacje.
Numer startowy nie miał chipu.
Pamiętam jedynie, że wbiegając na ostatnie okrążenie na bieżni wokół stadionu cieszyłam się, że wreszcie jest koniec tej mojej męki.
Do dzisiaj mam numer startowy 2000 i koszulkę z tamtej imprezy, no i wspomnienia ze spotkania w damskiej szatni Pani Ireny Szewińskiej.
Jest 2012 rok
Dwa lata później, czyli w 2012 roku znowu postanowiłam wziąć udział w tym biegu.
Tym razem kibicowała mi na mecie rodzina, a doping był mi bardzo potrzebny bo byłam już tego samego dnia po innych porannych zawodach na dystansie 10 kilometrów, Biegu Wisły.
Tak więc to był mój pierwszy raz, kiedy wzięłam udział w dwóch imprezach biegowych tego samego dnia. I nomen omen na 10 km i 5 km.
Ci co mnie znają to wiedzą, że jeśli chodzi o zawody to słynę z tzw. „kanapek”, czyli startów w imprezach, które odbywają się dzień po dniu. Ale tamtego dnia to był dopiero sandwich.
Jest 2013 rok
– Oszsz cholera normalnie spóźnię się. – mówię jak zawsze sama do siebie biegnąc ulicą Rozbrat w stronę stadionu przy skarpie.
– Jak zawsze wszystko na ostatnią chwilę. No i trzeba było nie stać w tej kolejce po lody. Eee tam pierdziu, w końcu to tylko pięć kilometrów. Gdzie ta cholerna szatnia? Jest.
Zrzucam plecak na murawę stadionu, wyciągam z niego pospiesznie buty i skarpety.
Resztę rzeczy chowam z powrotem. W oddali już słychać nawoływania przez megafon, że wszystkie zawodniczki proszone są o przejście na linię startu.
Nerwowo tupię nogą w oczekiwaniu na swoją kolej przed szatnią.
– Oszsz w mordę numer startowy. – wyrywam kobiecie z obsługi plecak z ręki. Grzebię w nim w poszukiwaniu kawałka papieru z chipem. W reszcie go znajduję i całuję z radości.
Przypinam numer do koszulki, oddaję plecak do szatni i biegiem udaję w stronę mety.
– O Jezu okulary. Nie zostawiłam ich. – macham ręką lekceważąco – Dobra pobiegnę w nich.
Przed metą kłębią się już tłumy błękitnych koszulek. Czas na krótką rozgrzewkę w postaci paru wygibasów. W oddali już słuchać odliczanie do startu. 5 – 4 – 3 – …
– O masz. Buty. – w ostatniej chwili wiążę obuwie i startuję.
*Oczywiście żartuję, a właściwie trochę się zgrywam. Taka mała dygresja, blog który prowadzę jest zbiorem wyników mojej nadpobudliwości ruchowej, a poza tym dobrą zabawą dla mnie. Mam nadzieję, że dla was, drodzy czytelnicy też i część zamieszczonych tutaj informacji potraktujecie z przymrużeniem oka.