Oto odsłona trzeciej już części cyklu postów, których zadaniem jest ocena, przedstawienie warunków oraz opis indywidualnych wrażeń po startowych, w szczególności jeśli owe starty dotyczą królewskiego dystansu.
Tak więc dzisiaj będę narzekać na DOZ Maraton Łódzki, Chorzów Park Śląski Maraton i Maraton Dębno.
Tradycyjnie na wstępie informuję, tych co jeszcze nie wiedzą, że poniższa ocena oparta jest na następujących kategoriach:
– organizacja, czyli całe zaplecze, miasteczko maratońskie, biuro zawodów, noclegi, depozyty, itp.
– zestaw startowy, czyli co też się kryje w tych plastikowych reklamówkach, za które trzeba tyle kasy zapłacić, oraz bardzo ważna rzecz pasta party i papu po biegu,
– ciekawostka, to o czym człowiek najchętniej chciałby zapomnieć, ale ni jak się nie da,
– bieg, czyli przygotowanie trasy, ocena samej trasy, punkty żywnościowe itp.
– moje osobiste wrażenia to taka dodatkowa kategoria za to „coś”, co powoduje, że chce się tam wracać i wracać …
Ponadto przypominam, że kolejność przedstawionych w poście imprez biegowych nie ma nic wspólnego z żadnym rankingiem, a sam post jest inwencją twórczą autora, opartą na jego odczuciach, emocjach itp.
Poprzednie moje posty dotyczące pomaratońskiego marudzenia znajdziecie pod tymi linkami:
– Pomaratońskie luźne refleksje część I
– Pomaratońskie luźne refleksje część II.
No to zaczynamy. Acha dla tych co nie są zorientowani, gdzie czego szukać podaję strony imprez:
DOZ Maraton w Łodzi >>>
Maraton Parku Śląskiego >>>
Maraton Dębno >>>
DOZ Maraton w Łodzi
Organizacja
W Maratonie w Łodzi brałam udział rok temu, tak więc informacje tutaj zawarte są jak najbardziej aktualne, chociaż mogą nie uwzględniać ewentualnych zmian tegorocznej edycji zawodów co do np. trasy. Wyjaśniam na początku żeby nie było niepotrzebnych rozczarowań do ewentualnych różnic w samym opisie zawodów.
Ale wróćmy do meritum posta.
Na maratonie łódzkim miasteczko maratońskie umieszczone jest w Atlas Arenie. To bardzo dobre rozwiązanie, przede wszystkim ze względu na lokalizację blisko dworca PKP i dworca autobusowego. Na arenie nie tylko możemy odebrać zestaw startowy, ale także skorzystać z licznych stoisk dot. przede wszystkim biegania.
Zestaw można odebrać na spokojnie, bez kolejek. Właściwie to wszystko jest tak dobrze oznakowane, że każdy trafi tam gdzie trzeba bez problemu.
Obsługa jak najbardziej w porządku.
Co do darmowych noclegów to ja spałam w szkole, w klasie historycznej obok popiersia Stalina. Nie żartuję. Jak tylko odszukam i nie zapomnę to na konto fb wrzucę kilka fotek.
Co prawda nie ma co narzekać, bo miejsca było dość i w sumie jako kobieta z innymi dziewczynami spałam w osobnej sali niż panowie, ale niestety jednym z minusów noclegu były sanitariaty. Poza tym noclegi są położone w znacznej odległości od biura zawodów.
Co do depozytów to umieszczone były w Atlas Arenie. Nie kojarzę szatni zupełnie, ale pewnie gdzieś jakaś była.
Zestaw startowy
W kwestii zestawu startowego Łódź wyjątkowo mnie zaskoczyła, pozytywnie oczywiście i praktycznie większość rzeczy które dostałam zostały przeze mnie wykorzystane.
W zestawie znalazła się koszulka z długim rękawem, w której biegłam maraton, bo tak zimno było, a ja nic innego, cieplejszego nie zabrałam ze sobą na bieg.
Poza tym dorzucono do zestawu świecącą opaskę, która ostatecznie wylądowała na moim plecaku do biegów ultra, zestaw leków m.in. magnes oraz książkę dotyczącą czytania wyników badań, co zostało rozdane po rodzinie.
Oczywiście w startowej reklamówce znalazła się sterta niepotrzebnych ulotek, ale to chyba już standard jest.
Co do pasta party, to z tego co pamiętam to była możliwość skorzystania, jednak ja zasiedziałam się na mieście i już na nie nie zdążyłam 🙂
To co najbardziej mnie zdziwiło, to brak ciepłego posiłku po biegu.
Pierwszy raz, odkąd biorę udział w biegach maratońskich, trafiłam na coś takiego.
Ciekawostka:
Jeśli ktoś chce wystartować w zawodach z niezłym zestawem startowym to zapewne warto. A poza tym fajnie jest zobaczyć samo miasto Łódź, choćby turystycznie.
Bieg
Trasa biegu niestety nie jest nazbyt ciekawa, a już te dwie ostatnie pętle wokół areny, gdzie była meta, to był jak dla mnie gwóźdź do trumny.
Wiem jestem specyficzna, bo na pętlach nie przepadam biegać, ale te dwie ostatnie pętle były wyjątkowe i chyba zapamiętam je do końca życia.
Poza tym biegnąc trasą łódzkiego maratonu poczułam się tak jakbym po Zagłębiu biegła.
Głównie w trakcie biegania mija się same blokowiska i pustkowia.
Wiem, miasto Łódź do największych nie należy, atrakcji turystycznych też za wiele tam nie ma, no ale czasem miałam wrażenie, iż trasa poprowadzona jest jakby na siłę. Może można by było coś z tym zrobić.
Oczywiście biegnie się przez ulicę Piotrkowską i tyle, no może dość ciekawie położona jest meta, bo na Arenie Atlas.
Tyle o trasie, co do organizacji punktów żywnościowych to były one standardowo położone i wyposażone, także nie mam tutaj zastrzeżeń, no może oprócz jednego faktu. Pierwszy banan pojawił się dopiero na 21 km.
Oczywiście patrząc obiektywnie to było to niedopatrzenie z mojej strony, bo jak się później okazało owy fakt został oznaczony na trasie w materiałach z pakietu startowego, ale jeszcze nigdy się z czymś takim nie spotkałam.
Poza tym to trochę niezgodne z punktu widzenia zdrowego biegania i uzupełniania deficytu kalorycznego, który powinien nastąpić już na 10 km biegu. Poza tym było zimno, cholernie zimno, więc i braki kaloryczne były jeszcze większe.
Tyle ode mnie w tej kwestii. Pozostałe aspekty dotyczące trasy nie wywołały u mnie żadnego zdziwienia.
Moje osobiste wrażenia
W Łodzi bardzo chciałam wystartować, bo w Łodzi nigdy nie byłam. I mimo tych wszystkich niedociągnięć, które opisałam powyżej, cieszę się, że brałam udział w tym biegu. Podsumowując impreza jest dobrze zorganizowana i widać, iż miasto stara się tyle na ile potrafi. Myślę, że jak zostanie dopracowana trasa, to będzie to z pewnością fajna impreza.
Plus za miasteczko maratońskie, a w szczególności jego lokalizację.
Minus organizacja punktów żywnościowych. Pierwszy banan na trasie pojawił się na 21 km. Poza tym brak ciepłego posiłku na mecie.
Maraton Dębno
Organizacja
W Maratonie Dębno brałam udział dwukrotnie. Ostatni raz w 2014 roku, tak więc trochę czasu już minęło, ale myślę, że niewiele rzeczy zdążyło się pozmieniać od tamtego czasu.
Co do organizacji to warto na wstępie nadmienić, że samo położenie Dębna jest już kłopotliwe dla biegaczy, którzy dojeżdżają z daleka.
Ja, jadąc z Warszawy, musiałam przemieszczać się dwoma pociągami i to tylko do Kostrzyna nad Odrą.
Na szczęście organizatorzy zapewnili transport z Kostrzyna do samego Dębna w postaci darmowego autokaru, który był podstawiany pod sam dworzec kolejowy w Kostrzynie. To bardzo miłe i wskazuje, iż organizatorzy myślą o maratończykach.
Miasteczko maratońskie położone jest w centrum miasteczka. Podobnie jak darmowa baza noclegowa, w postaci szkolnych sal gimnastycznych, gdzie znajdował się depozyt, a wszystko blisko startu i mety.
W biurze zawodów miła i przyjazna atmosfera i właśnie z tą atmosferą najczęściej kojarzy mi się maraton w Dębnie.
W trakcie weekendu maratońskiego miasto żyje sportem. Mimo niewielkiej liczby mieszkańców w mieście na trasie tłumy kibiców towarzyszą nam w trakcie biegu.
A poza tym miła i zawsze pomocna obsługa to zdecydowanie plus dla tego maratonu.
Zestaw startowy
Zestaw jak zestaw nic ciekawego, no może poza faktem, który został opisany w części ciekawostek (patrz poniżej).
Jeśli chodzi o koszulki to w 2013 i 2014 roku były bawełniane.
Poza tym w zestawie, oprócz ulotek, znajdziemy bon na pasta party i na posiłek po biegu.
Ciekawostka:
Proporczyk. Maraton Dębno jest jedynym maratonem, który rozdaje w zestawie startowym proporczyki.
Człowiek czuję się trochę jak w szkole podstawowej, albo i w przedszkolu, ale to zapewne fajna i przyjemna tradycja 😉
Nie wiem, czy jeszcze są w zestawach, ale w 2014 roku jeszcze były. Ja bynajmniej mam dwa 🙂
Bieg
No dobrze. Czas na opis i trasy.
Trasa Maratonu Dębno jest dość specyficzna.
To jakby dwa okrążenia po dwie pętle.
Część okrążenia biegnie się po mieście, drugą część po totalnym pustkowiu, na tzw. wygwiździejewie czyt. asfalt i pola, potem wbiega się w las, mija wioskę, a następnie znów wygwiździejewem wraca się do miasta i tak dwa okrążenia.
Nie przypominam sobie jakiś ostrych podbiegów na trasie, natomiast doskonale pamiętam punkty odżywcze, a właściwie ich wyposażenie.
Oprócz bananów, były pomarańcze i ciastka 🙂 Pamiętam też posiłek po biegu, który był wypaśny.
Ogólnie bardzo miła obsługa, świetna organizacja, a że nie ma jak trasy inaczej przygotować … no cóż rzecz drugorzędna. I cóż zrobić.
Moje osobiste wrażenia
Czuć kameralność imprezy, co przy innych maratonach z Korony Maratonów to relikt z przeszłości. Oczywiście jak najbardziej pozytywny.
A poza tym oprócz samego biegania warto pozwiedzać także miasto Dębno. Co prawda miasto jest niewielkie, ale ma i swoje atrakcje turystyczne, które warto zobaczyć 😉
Plusem zapewne jest atmosfera i ludzie, którzy współorganizują zawody.
Minus za trasę. Dwa okrążenia i jeszcze dwa okrążenia. Kręćka można dostać. Plus kiepskie walory turystyczne na trasie.
Maraton Parku Śląskiego
Organizacja
W Maratonie Parku Śląskiego brałam udział w zeszłym roku.
Zawody te mają zdecydowanie bardzo, ale to bardzo kameralny charakter.
A mówiąc bez ogródek, jeszcze w czymś takim nie brałam udziału. No, ale żeby nie wyprzedzać faktów, może po kolei.
Ze względu na kameralny charakter imprezy miasteczko maratońskie położone jest na terenie Parku Śląskim w rozłożonym do tego celu namiocie.
W owym namiocie był też depozyt i przebieralnie. Jednym słowem warunki spartańskie, oczywiście broń cię Panie Boże nie narzekam, bo w gorszych warunkach czasem przychodzi mi funkcjonować w górach, no ale jak na nizinne warunki maratońskie lekko nie jest.
Oczywiście obsługa w porządku, tak więc nie czepiam się. Organizatorzy nie zapewniają darmowego noclegu.
Zestaw startowy
Oczywiście był. Nawet jestem mile zaskoczona, bo koszulkę dostałam.
Oczywiście był też medal na mecie, okrągły 😉
Ciekawostka:
Trasa, a właściwie atrakcje na trasie. Takie 2 w 1.
Pierwszy raz w życiu, i pewnie ostatni, biegłam przez skansen.
I tak zwiedziłam Górnośląski Park Etnograficzny w Chorzowie, co prawda w biegu, dosłownie, ale jednak 🙂
Bieg
Szczerze to nie wiem od czego zacząć, ponieważ trasa tego maratonu wzbudza we mnie mieszane uczucia.
W sumie mogę wymienić zarówno tyle samo jej plusów co i minusów. I nie wiem od czego zacząć?
No dobrze to może na początek minusy.
Prawie cała trasa maratonu poprowadzona jest przez Park Śląski w Chorzowie. I nic by w tym nie było dziwnego, gdyby nie fakt, że trasa nie jest oddzielona od przechodniów.
W praktyce to wygląda mniej więcej tak, iż my biegniemy, a tu ktoś nagle z wózkiem wyłazi, a to jedzie na rowerze, albo lezie całym chodnikiem.
Długo by wymieniać. Jest to dość męczące, w szczególności, że jest to maraton i w końcowej fazie biegu zamienia się w istny horror.
Plusem jest właśnie położenie biegu, czyli sam park. Człowiek biegnie w zieleni i po skansenie.
Ach te wspomnienia z randek 😉 Poza tym trasa biegu jest wymagająca. Powiedziałabym, że bardzo wymagająca.
W szczególności ten podbieg w okolicach planetarium. Jak dla mnie to taki górski bieg po asfalcie.
Ala trasa to nie wszystko.
Niestety za wiele dobrych słów nie mogę powiedzieć o organizacji punktów odżywiania.
Gdzieś w połowie biegu zabrakło wody do picia.
Owszem był izotonik, ale on się nie nadawał do picia i większość osób rozcieńczała go właśnie wodą. Obsługa, co prawda dwoiła się i troiła, żeby skądś załatwić tą wodę i w końcu jakoś się udało.
Myślę, że to niedociągnięcie było spowodowane upałami, a organizatorzy nie wpadli na pomysł, że przy takiej temperaturze powyżej 30 stopni wody pójdzie całkiem sporo.
Oprócz wody lub jej braku, na trasie były rozłożone banany. W dość dużych ilościach, ale one jakoś słabo schodziły, co w sumie wcale nie dziwi.
Punkty żywnościowe, w stosunku do tych warunków pogodowych, były na pewno słabo rozłożone i powinny pojawiać się zdecydowanie częściej.
Za to po biegu był posiłek, zupa jakaś z naciskiem na jakaś …. może to przemilczmy lepiej 🙂
Moje osobiste wrażenia
Długo w mojej pamięci zostanie trasa tego maratonu, brak wody na trasie, upał i … wypatrywanie Żyrafy 😉 A poza tym co ja mogę powiedzieć, Śląsk, Górny Śląsk darzę wyjątkowym sentymentem, bo mimo, że mieszkam w Warszawie, „pomysłową” naturę mam zdecydowanie świętokrzyską, ale uparty charakter wyrobiony na południu. Już nie mogę się doczekać startu w Silesia Maratonie 🙂
Plus za walory turystyczne trasy, bo pierwszy raz w życiu biegłam w parku rozrywki i po skansenie.
Minus za trasę, bo nie była oddzielona od przechodniów i słaba organizacja, bo w połowie zawodów zabrakło wody do picia na trasie.
Jeszce na zakończenie chciałam napisać, że są pewne rzeczy, których się nie da opisać i trzeba je po prostu odczuć na własnej skórze.
Mimo tego całego mojego narzekania na tak zwane duperele, każda z tych imprez jest wyjątkowa i warta przeżycia.
To co? To chyba następnym razem kolejna dawka postartowego marudzenia.
Ciekawe kto tym razem da ciała w biurze zawodów, poda zimny makaron na pasta party, wręczy badziewny medal, czy też bawełnianą koszulkę zamiast technicznej w zestawie startowym.
Zapraszam także do obserwacji mojego konta na Instagramie i Twitter, gdzie na bieżącą pokazuje wam co u mnie się dzieje oraz polubienia strony na Facebook’u, gdzie pojawia się więcej górskich wpisów.