Dawno, dawno temu przedstawiłam wam na łamach bloga, swoje wspominki o startach w maratonie we Wrocławiu, Warszawie i Poznaniu, a ponieważ te ostatnie moje wypociny cieszyły się dość dużą popularnością w sieci to postanowiłam poświecić trochę czasu i opisać kolejne zawody na królewskim dystansie, w których było mi dane wziąć dotychczas udział.
Tak więc czas na kolejną trójkę.
Dzisiaj będę narzekać na Orlen Warsaw Marathon, Cracovia Maraton i Maraton Nocna Ściema.
Tradycyjnie na wstępie informuję, tych co jeszcze nie wiedzą, że cała ocena oparta jest na następujących kategoriach
– organizacja, czyli całe zaplecze, miasteczko maratońskie, biuro zawodów, noclegi, depozyty, itp.
– zestaw startowy, czyli co też się kryje w tych plastikowych reklamówkach, za które trzeba tyle kasy zapłacić, oraz bardzo ważna rzecz pasta party i papu po biegu,
– ciekawostka, to o czym człowiek najchętniej chciałby zapomnieć, ale ni jak się nie da,
– bieg, czyli przygotowanie trasy, ocena samej trasy, punkty żywnościowe itp.
– moje osobiste wrażenia to taka dodatkowa kategoria za to „coś”, co powoduje, że chce się tam wracać i wracać …
Ponadto przypominam, że kolejność przedstawionych w poście imprez biegowych nie ma nic wspólnego z żadnym rankingiem, a sam post jest inwencją twórczą autora, opartą na jego odczuciach, emocjach itp.
Poprzedni mój posta dotyczących pomaratońskiego marudzenia znajdziecie pod tym linkiem Pomaratońskie luźne refleksje.
No to zaczynamy. Aha dla tych co nie są zorientowani, gdzie czego szukać podaję strony imprez:
Orlen Warsaw Marathon
Organizacja
Jak dla mnie impreza na wysokim poziomie. Miasteczko maratońskie standardowo zlokalizowane jest na błoniach Stadionu Narodowego, tak więc plus za łatwy dojazd.
Bez problemu można odebrać zestawy startowe dzień wcześniej i pójść na sobotnie pasta party, które odbywa się zawsze na terenie samego stadionu.
Miła obsługa. Głównie wolontariusze.
Poza tym w biurze zawodów liczne stoiska z pierdami do biegania i nie tylko. Na miejscu trudno się pogubić, co oznacza że wszystko jest dobrze oznakowane.
Z noclegów niestety nigdy nie korzystałam.
W dniu zawodów koniecznie trzeba przyjechać wcześniej.
W strefie zawodników rozstawione są liczne, metalowe kontenery, które spełniają rolę szatni. Szatnie oddzielne dla kobiet i mężczyzn z krzesłami. Nie ma co się śmiać bo w Poznaniu siedzi się na betonie.
Depozyty w oddzielnych przedziałach numerów startowych. Gęsto zlokalizowane. Zero kolejek.
Ogólnie organizacja miasteczka maratońskiego bardzo dobrze zaplanowana logistycznie.
Zestaw startowy
Najlepszy jaki dotychczas dostałam. Koszulka, plecak, co rok lepsza czapka, kupon 100 zł na zakupy butów firmy ASICS oraz oczywiście sterta niepotrzebnej ulotkowej makulatury.
Koszulka techniczna, czerwona. Brałam udział jak na razie w każdej orlenowej imprezie i zawsze była czerwona dla maratończyków.
Pasta party jest. Makaron, banan i napoje.
Po biegu także jest zapewniony posiłek, oczywiście woda i banany.
W trakcie pierwszej edycji był szwedzki stół, który bardzo szybko znikł po fali tsunami wygłodniałych zawodników z dystansu 10 km.
Tak więc biedni i tak już wychudzeni maratończycy mogli liczyć na mecie na medal, wodę i energetyk. No może jeszcze posiłek regeneracyjny.
Nie kojarzę co było po biegu do jedzenia po pierwszej edycji, ale po drugiej i trzeciej była kiełbasa 🙂 Oczywiście nie pobije tej ilości kiełbasy, którą dostałam na mecie w Rejowie, ale i tak jest nieźle.
Ciekawostka:
Bieg na prawdę porządnie przygotowany. Na poziomie. No ale to chyba normalne jak się ma takiego sponsora 🙂
Może warto wspomnieć, iż medale dotychczas były kiepskie, ale ze względu na kształt wybaczam to potknięcie 😉
Bieg
Jak na razie co zawody to trasa była inna.
Za pierwszym razem prowadziła w odwrotnym kierunku do trasu maratonu wrześniowego w Warszawie.
Za drugim było podobnie, z tym że był ostry podbieg przy Królikarni. W tym roku było zdecydowanie lepiej.
Standardowo startujemy przy Moście Świętokrzyskim i kończymy trasę na tym samym moście.
Dla mnie trasa Orlenu jest wyjątkowa bo prowadzi przez Powiśle, a ja mam dużo wspomnień biegowych z tą częścią Warszawy.
Żałuję tylko i mam taki apel, żeby kiedyś, pewnego wiosennego lub jesiennego poranka, pobiec trasą wiodącą przez Bielany, zielony Żoliborz, Młociny, może Kampinos. Wiem , że było by trudno, ale ciekawiej. W końcu ile można biegać po tym Mokotowie, czy też Ursynowie.
Orlenowa trasa poprowadzona jest głównie asfaltem, ewentualnie kostką i chodnikiem. Jest taki fragment trasy poprowadzony na totalnym zadupiu.
W okolicy połowy trasy, biegnie się koło lasku Kabackiego. Klimaty typowo wiejskie jak na Warszawę. Nieużytki i jakieś pola kapusty.
Ogólnie trasa nie jest trudna raczej płaska. Oznaczenie trasy w porządku. Ale to w sumie nie ma znaczenia, bo biegnąc w takim dzikim tłumie trudno się zgubić.
Punkty tak bogato wyposażone, że biec się dalej nie chce.
Nie pamiętam, który to był maraton, może Orlen, ale gdzieś dawali czekoladę, która się na słońcu w miskach topiła, to ludzie głowę wsadzali do środka i wylizywali z dnia resztki czekolady.
Papu to głównie banany, woda, energetyk. Banany cięte, nie kojarzę żeby były obierane.
Papu co 5 km. Co 2 km coś do picia, w tym energetyk. Co 5 km toalety.
Obsługa głównie w postaci młodych wolontariuszy. Miła i dopingująca do dalszego biegania.
Moje osobiste wrażenia
Jak dla mnie to była impreza na najwyższym poziomie biegowym w jakiej udało mi się dotychczas wziąć udział.
Wiem moje doświadczenie w tym temacie jest niewielkie i pewnie zostanie jeszcze niejednokrotnie zweryfikowane, jednakże gdybym dzisiaj miała wskazać imprezę numer 1 to właśnie z moich ust padła by nazwa tego maratonu.
Ze względu na fakt, iż w Warszawie mieszkam nie raz pobiegnę w tym maratonie, a jak Bozia da zdrowie i siłę w nogach, to może będę startować co rok zbierając medale z każdej edycji. Może będę taką atrakcją turystyczną jak Pan Maria z Poznania 🙂
Plus za całokształt, a w szczególności za zorganizowane miasteczko maratońskie.
Minus szwedzki stół. To kolejny przykład, że Polakom trzeba wydzielać wszystko, a przede wszystkim żarcie.
Cracovia Maraton
Organizacja
Miasteczko maratońskie położone na terenie Stadionu Wisły im. Henryka Reymonta. Chyba nie ma co się więcej rozpisywać co do obsługi i samego miasteczka. W tym zakresie brak zastrzeżeń.
Co do noclegu, to ja go miałam dość blisko startu i samego biura zawodów.
W sali gimnastycznej, dość niewielkich rozmiarów. Ze względu na liczne materace na podłodze i ścianach domniemam, że to sala do treningów dyscyplin z kategorii sztuk walki.
Plusem noclegu oczywiście było położenie w stosunku do depozytów i samego startu. Minus. No właśnie. Z nami na sali spał koleś, który tak piłował w nocy, że większość osób się wynosiła na korytarz.
Oczywiście jest to standard przy tego typu noclegach, ale w przypadku większych sal taki hałas jeszcze jakoś się roznosi w przestrzeni, natomiast ten przypadek chrapania tak mi zapadł w pamięci, że aż mimo już minionego czasu startu w tym maratonie pamiętam go doskonale.
Kolejnym minusem noclegu były sanitaria, czyli dwie kabiny toalet dla kobiet i jedna na dole dla mężczyzn.
Masakra. Co oczywiście powodowało gigantyczne kolejki. Jedyny taki plus z tego stania i czekania, że człowiek mógł się trochę socjalizować z innymi biegaczami.
Jeżeli chodzi o depozyty to zlokalizowane były na sali w biurze zawodów.
Zestaw startowy
Standardowy. Ulotki …. i koszulka.
Jak ja biegłam to dostałam białą techniczną ze smokiem.
Pasta party oczywiście się odbyło w postaci makaronu w pobliżu stadionu. Posiłek regeneracyjny także był i coś do picia.
Właściwie położenie biura zawodów jak dla mnie było w porządku. Blisko do startu i mety. Blisko do depozytu. Blisko na nocleg. Blisko na pasta party.
No i blisko na Główny Rynek.
Ciekawostka:
Maraton w Krakowie moim zdaniem ma bardzo ciekawe projekty medali pamiątkowych, takie w dobrym goście.
No i co najważniejsze są okrągłe 😉
Bieg
Trasa. Niestety nie mogę ocenić trasy z tego roku, a wiem, że uległa zmianie. Jak dla mnie, tak na oko na plus.
Ja dwa lata temu startowałam na Błoniach i na Błoniach kończyłam swój bieg.
Poza tym biegłam, biegłam i jeszcze raz biegłam przez Kazimierz do Nowej Huty.
Jeszcze w jedną stronę to mnie to nawet bawiło, ale z powrotem miałam tego biegania przez jakieś wygwiździejewo serdecznie dość.
Pamiętam jeszcze dość długą agrafkę na trasie.
Obecnie start i meta są na Głównym Rynku, co moim zdaniem jak najbardziej jest na plus dla tego maratonu i jeśli się nic nie zmieni to niebawem z powrotem zawitam do Krakowa 🙂
Co od obsługi i zaopatrzenia na punktach żywnościowych nie mam jakichkolwiek zastrzeżeń. Banan, woda, energetyk co 5 km. Trudno się czegokolwiek doczepić w tym zakresie.
Moje osobiste wrażenia
Długo w mojej pamięci pozostaną bulwary nad Wisłą. To była końcówka trasy. Ciężki odcinek, ogólne zmęczenie, czyt. ból jak cholera, ale bardzo fajne widoki i miła atmosfera na trasie.
Podsumowując całkowicie nie spodobała mi się ówczesna trasa maratonu, ale po zmianie może być już tylko lepiej. Kraków oczywiście polecam, bo miasto warto także przy okazji zobaczyć sobie turystycznie.
Plus za obecnie zmienioną trasę oraz jest start i metę, przeniesioną na Główny Rynek.
Minus za nocleg w małej sali. Już chrapiącego kolesia sobie oczywiście podaruję, ale myślę, że większa sala jest lepszym rozwiązaniem i na pewno z lepszymi sanitariami.
Nocna Ściema
Organizacja
Zdecydowanie kameralna.
Przewspaniała i miła obsługa.
Biuro zawodów ulokowane jest na stadionie gdzie znajdował się start i meta maratonu. Miasteczko maratońskie skromne, ale w sumie więcej nie było nam biegaczom do szczęścia potrzebne.
Przed zawodami, w trakcie i po biegu były udostępnione przebieralnie, depozyt i pomieszczenie do schronienia na stadionie.
Noclegi w nieznacznej odległości od startu, ale komu nocleg skoro bieg się o 2 w nocy zaczyna. Jednak fajnie, że na sali gimnastycznej można było chociaż oko zmrużyć przed biegiem i odpocząć po biegu.
W budynku w którym udostępniono salę do spania były sanitaria i przebieralnie oddzielne dla kobiet i mężczyzn.
Zestaw startowy
Jak na taką kameralną imprezę nieźle wypasiony.
Dwie koszulki z długim rękawem. Jedną bawełnianą dostajemy z numerem startowym. Drugą techniczną wraz z medalem za ukończenie biegu.
Poza tym dostaniemy także materiałowy worek, do dzisiaj towarzyszy mi na siłowni i bufę, która natomiast jeździ ze mną na rowerze. Po biegu był posiłek i coś do picia. Przed było pasta party.
Każdy z zawodników otrzymał kupon, mi się trafiły nawet dwa w zestawie startowym, na posiłek regeneracyjny przed biegiem w restauracji na mieście. Posiłek smaczny, kojarzę makaron 😉
Ciekawostka:
Medal, ach te błyskotki 🙂
To jedyny maraton z którego mam medal nie metaliczny, wylewany, tylko robiony ręcznie z drewna.
Jak co roku w trakcie Nocnej Ściemy otrzymujemy medale wykonywane ręcznie przez osoby autystyczne podopiecznych Stowarzyszenia Terapeutów z Warszawy.
Medale wykonane były z plastrów brzozy metodą dekupażu, poza tym miały indywidualny numer. Ponadto samą tasiemkę przy krążku zastąpiono sznurkiem z naturalnego sizalu.
Oryginalny i ciekawy pomysł. Oczywiście nie do zastosowania przy większej liczbie zawodników, ale jak dla mnie to jest jeden z atutów tej imprezy.
Bieg
Zgodnie z informacją zamieszczoną na stronie internetowej imprezy na trasie jest trochę biegania pod górkę.
Poza tym sama trasa stanowi osiem okrążeń.
Tak więc, te pętle plus podbiegi plus druga w nocy nieźle ryje beret. Każde okrążenie kończymy na stadionie, gdzie spotykamy punkt żywnościowy i toalety.
Bardzo miło zaskoczyli mnie kibice.
Chociaż trudno to pojąć, ale kibice byli do końca i na prawdę kibicowali. Za co serdecznie dziękuję. Bo jednak stać od 2 w nocy do 6 nad ranem, a stać od 9 rano do 14 popołudniu jednak robi różnicę. I tak prawdę mówiąc to chyba trudniej by mi było wystać tyle godzin o tej porze niż biec 🙂
Moje osobiste wrażenia
Dużo by można pisać o tej imprezie. Pomysł na taką formę biegu jest strzałem w dziesiątkę.
Uważam, że każdy powinien spróbować takiego nocnego biegania.
A poza tym w końcu uzyskałam taki czas w maratonie 3:47 i ciężko mi będzie go poprawić 😉
Na szczególną uwagę oczywiście zasługuje strona imprezy i całe zaplecze marketingowe.
Jak widać można zorganizować fajny maraton, w małej miejscowości, z humorem, dystansem do siebie i to jeszcze na porządnym poziomie.
Wielkie dzięki dla organizatorów za samą organizację i zaangażowanie. Pewnie kiedyś jeszcze zawitam do Koszalina.
Plus za umożliwienie ustanowienia takiej życiówki i wyjątkowy medal, który jak tylko się na niego spojrzy to od radu powracają wspomnienia.
Minus liczba okrążeń, ale rozumiem, że to taki już urok i cel tej trasy.
Jeszcze na zakończenie chciałam napisać, że są pewne rzeczy, których się nie da opisać i trzeba je po prostu odczuć na własnej skórze.
Mimo tego całego mojego narzekania na tak zwane duperele, każda z tych imprez jest wyjątkowa i warta indywidualnego przeżycia.
To co? To chyba następnym razem kolejna dawka postartowego marudzenia m.in. na Maraton Dębno i Maraton Łódź.
Ciekawe kto tym razem da ciała w biurze zawodów, poda zimny makaron na pasta party, wręczy badziewny medal, czy też bawełnianą koszulkę zamiast technicznej w zestawie startowym.
To na razie!
Zapraszam także do obserwacji mojego konta na Instagramie i Twitter, gdzie na bieżącą pokazuje wam co u mnie się dzieje oraz polubienia strony na Facebook’u, gdzie pojawia się więcej górskich wpisów.