Doskonale pamiętam uczucia jakie towarzyszyły mi w trakcie przygotowań do mojego pierwszego maratonu.
Chociaż słowo przygotowania, w kontekście mojego startu w 2012 roku, są jednak lekko nad wyrost. Ale nie da się ukryć, że to było wyjątkowe podniecenie, iż już niebawem wystartuję w biegu na dystansie 42 km i stanę się częścią maratońskiej społeczności.
Dzisiaj, kiedy lada dzień, znów stanę za linia startu swojego już 18 maratonu. Także towarzyszą mi równie silne emocje euforii szczęścia.
I chociaż mam już spore doświadczenie na takim dystansie, który z perspektywy biegów ultramaratońskich jest dość krótki. To jednak gdzieś z tyłu głowy wciąż mam te same obawy.
Czy wszystko pójdzie zgodnie z planem? Czy i tym razem się uda?
Dlatego też postanowiłam napisać tego posta, który jest swego rodzajem podsumowaniem moich przemyśleń w formie „złotych porad”, dotyczących królewskiego dystansu.
A zatem, jak przetrwać z sukcesem maraton
… aby z radością na ustach przekroczyć linię mety i zmieścić się limicie?
Po pierwsze zacznij wolno, z tak zwanym „niedosytem”.
Do połowy dystansu masz czuć, że w takim tempie możesz spokojnie biec jeszcze kolejne 20 kilometrów. Poza tym biegnąc w grupie z peacemaker’em nie daj się zwieść tłumowi i przyspieszyć.
Większość zawodników właśnie w początkowej fazie zawodów tak przyspiesza i niestety równie szybko się wypala.
Po drugie zmobilizuj się, skup i przebiegnij 30 kilometrów.
Potem jest już z górki. Hipotetycznie i w kilometrach. Bo gdy przekroczysz 30 km przed tobą nagle wyrośnie, nie wiadomo skąd, najwyższa góra świata, która wyda się nie do pokonania.
Ale spokojnie, bo do mety zostanie ci już tylko 12 kilometrów.
Po trzecie jedz i pij regularnie.
Najlepiej co każdy punkt żywnościowy. Oczywiście bez przesady.
Z początku wystarczą dwa łyki wody lub izotonika i dwa kawałki banana. Im bliżej mety tym pragnienie i zmęczenie jest większe i ty musisz pić już znacznie więcej.
Po czwarte jeśli dystans 42 kilometrów z trudem przechodzi ci przez gardło i na jego myśl dostajesz palpitacji serca to podziel go na mniejsze odcinki.
Niech kolejnymi bazami do „zaliczenia” będą punkty odżywcze. To dobry punkt odniesienia, bo one standardowo rozmieszczone są co 2,5 km.
Tak więc biegaj od punktu odżywczego do punktu odżywczego i nie licz żadnych kilometrów w głowie.
Po piąte do połowy dystansu licz kilometry w górę, od połowy odliczaj kilometry w dół.
To mobilizuje i daje odczucie, iż tak niewiele kilometrów masz do pokonania do końca trasy.
W końcu powiedzenie sobie pod nosem mam jeszcze tylko 2 kilometry do mety, brzmi bardziej motywująco, niż właśnie przekroczyłem 40 kilometr trasy.
Po szóste uruchom swój mózg i zamiast ostatnie kilometry zawodów pokonywać w bólu i cierpieniu, iż przecież to jeszcze tak daleko, wyobraź sobie, że właśnie biegniesz swoją treningową trasę.
Zapewne wielokrotnie biegałeś pięcio czy też dziesięcio kilometrowe przebieżki. Znasz je na pamięć i zawsze, mimo zmęczenia, dawałeś radę je pokonać, więc czemu teraz by miało się nie udać.
Po siódme myśl pozytywnie i odgoń wszelkie złe myśli, że już nie możesz, że dalej już nie dasz rady.
Porozglądaj się, pomachaj do kibiców, przybij parę piątek i pomyśl o wszystkim tylko nie o kilometrach, które zostały ci do przebiegnięcia.
Ciekawa jestem jakie są wasze rady, dotyczące ukończenia maratonu?
Do usłyszenia 🙂
Zapraszam także do obserwacji mojego konta na Instagramie i Twitter, gdzie na bieżącą pokazuje wam co u mnie się dzieje oraz polubienia strony na Facebook’u, gdzie pojawia się więcej górskich wpisów.