Przeciskam się przez zbity tłum ludzi, kłębiący się gdzieś przed czołem autobusu. Na szczęście nie mam nic większego do schowania w luku bagażowym.
Tym razem jadę zdecydowanie na lekko. Mały 20 litrowy plecaczek i kilka szparagałów, na tyle niewielkich, żeby mogły się z łatwością pomieścić w moim nowym biegowym plecaczku.
Ufff. Jestem już w środku. W końcu w busie.
Krok za krokiem przesuwam się w poszukiwaniu wolnego fotela. Najlepiej przy oknie.
Chociaż to chyba jest bez znaczenia, bo i tak jadę na noc i ciemno będzie. Tak więc widoków sobie przez szybę nie pooglądam.
Jest grubo po 23 w nocy. A ja właśnie pakuję się do Polskiego Busa, który lada moment pomknie w stronę moich kochanych Taterek.
Cała w amorach z radości, iż w góry jadę, w końcu znajduje wolne miejsce w tym jakże już zatłoczonym busie.
Zajmuję wolne miejsce koło jakiegoś blondyna.
Po rozłożeniu się wygodnie na fotelu, napojeniu wodą z bukłaka i zapięciu pasów bezpieczeństwa, powoli staram się zasnąć, żeby z rana już w Zakopanem od razu udać się w stronę Doliny Chochołowskiej.
– W góry jedziesz? – przerywa mi mój sen, dość niespodziewanie blondyn.
Kątem oka spoglądam w prawo na mojego sąsiada.
– Tak w góry. – grzecznie odpowiadam, ale w głowie myśląc sobie: A niby gdzie mam jechać busem do Zakopanego?
– Na bieganie? – znów mi przerywa pytająco.
– Tak. – odpowiadam. Co prawda nie mam ochoty na jakieś pogaduchy no ale … – Dlatego tylko wzięłam tyle rzeczy. – dodaję, wyciągając wepchnięty gdzieś głęboko pod fotelem plecak.
– To wszystko? Nie masz dodatkowego bagażu? – spogląda dość zdziwiony blondyn i od razu dodaje znowu pytająco – Dużo osób tak jeździ na bieganie z Warszawy?
– A widzisz tam kogoś z takim małym bagażem? – tym razem to ja odpowiadam zapytaniem, kierując dość wymownie swój wzrok za szybę autobusu.
– No nie. – odpowiada po chwili blondyn.
– Kiedyś ja też dźwigałam takie toboły w góry. A teraz o. – sięgam ponownie po swój plecaczek spod fotela – Lekki i mały plecak. Buty do biegania. – pokazuję swój górski ekwipunek i dodaję – Jadę pierwszy raz. Doświadczalnie. Tak sobie wymyśliłam, żeby pojechać w Tatry na bieganie. Samemu. Na lekko. Z małym plecakiem. No i tak zrobiłam.
Cel bieganie po Tatrach
Tak historia wydarzyła się na prawdę.
To był dokładnie 4 lipca 2014 roku, kiedy pierwszy raz w życiu pojechałam biegać w góry sama na weekend.
W tym celu zabrałam tylko same niezbędne rzeczy. Takie minimum z minimum.
Wszystko oczywiście wcześniej zaplanowałam. Chociaż i tak wiele rzeczy nie byłam wstanie przewidzieć.
Choćby miejsca noclegowego, bo pojechałam całkowicie w ciemno i nie miałam żadnej rezerwacji. Bałam się jak cholera, ale jednak cel był ważniejszy.
A było nim bieganie w Tatrach, na lekko, tylko z tym co zabiorę z domu, z Warszawy.
Kilka dni temu przeczytałam krótką notę w mediach społecznościowych, że przyszłością rozwoju biegów długodystansowych, a w szczególności ultra biegania, będzie właśnie bieganie bez całej otoczki konkursowej, z własnym sprzętem.
I ponoć coś takiego nazywa się fastpacking.
Nie zostało mi nic innego jak, po przeczytaniu takiej informacji, zaśmiać się pod nosem, iż to żadna nowość. W końcu i ja też takiego biegania nie wymyśliłam i szczerze to wcale mnie takie bieganie w górach nie dziwi, tylko że ja to nazywam wyprawami biegowymi.
Na zakończenie fotka mojego sprzętu, jaki ze sobą zabrałam na owe weekendowe bieganie w Tatry.
Zapraszam także do obserwacji mojego konta na Instagramie i Twitter, gdzie na bieżącą pokazuje wam co u mnie się dzieje oraz polubienia strony na Facebook’u, gdzie pojawia się więcej górskich wpisów.