Czas na Dziennik treningowy odc. 69.
Zabierałam się za ten post od dobrych kilku tygodni i w końcu mi się udało.
Chciałabym dzisiaj opisać wam co też takiego u mnie się wydarzyło ćwiczeniowo, bo o trenowaniu to raczej nie ma co jak na razie pisać, od momentu mojego powrotu z Tanzanii.
A więc po dwóch i pół tygodniach lenistwa w górach i na rajskich plażach Zanzibaru, po powrocie do Polski, jeszcze przed tą całą akcją związaną z koronawirusem byłam zmuszona odpuścić sobie siłownię przez tydzień. Aby doprowadzić się do porządku.
Dlaczego?
A no ze względu na mój stan skóry po plażowaniu, która schodziła mi niemal z całego ciała masakrycznie. Dlatego też postanowiłam nie straszyć ludzi na siłowni i zostać w domu przez tydzień.
Tak to jest jak człowiek gór wyjdzie z lasu i rzuci się w wir plażowania. A nie potrafi tego robić.
Na szczęście skóra praktycznie cała mi zeszła w ciągu tygodnia, więc z bananem na twarzy poleciałam na swoją starą, bo zaraz o tym będzie więcej mowy, siłownię.
Nie powiem powroty bywają nieco irytujące, dołujące i ogólnie wiadomo, jak to się wraca do trenowana po ponad trzech tygodniach przerwy. Poza tym zawsze po powrocie przechodzę pierwszego dnia falę powyjazdowej euforii, kolejny dzień to zderzenie z szarą rzeczywistością, a trzeciego dnia po powrocie mam już totalną depresję powyjazdową. Dopiero tak w kolejnym tygodniu powoli człowiek do siebie wraca.
Tym razem było podobnie, a że trenowało mi się kiepsko, żeby nie napisać, że po prostu beznadziejnie, postanowiłam całą winę zwalić na siłownię i ją po prostu zmienić.
W zeszłym roku, czyli 2019, dwukrotnie podchodziłam do zmiany siłowni. Na wiosnę w maju i w wakacje. To były dość nieudane próby, bo u mnie już tak jest, że jak nie zaiskrzy od pierwszego wrażenia, to nic z tego nie będzie.
Tym razem było inaczej. Byłam tak zmotywowana, że postanowiłam jeszcze tego samego dnia, czyli w środowe popołudnie, odwiedzić nową dla mnie siłownię. Blady cień padł na CityFit przy rondzie ONZ, w Warszawie, i to był strzał w dziesiątkę.
Po pierwszych paru minutach wstępnych oględzin sprzętu, maszyn i tego wszystkiego wiedziałam, że do Zdrofita na ul. Kruczą, także w Warszawie, więcej to ja już nie wrócę.
I nie wróciłam. Z tym, że moja radość nowym miejscem do dźwigania nie trwała zbyt długo, bo za tydzień okazało się, że wszystkie siłownie zostały zamknięte do odwołania.
Tyle z mojego trenowania na siłowni ostatnimi czasy. Reszta tygodni już mi zdecydowanie mijała na trenowaniu w domu z gumą i drążkiem. Nie powiem ciężkie to dla mnie treningowe doświadczenia, ale mają i swoje plusy, o czym zaraz opowiem.
Może tylko jeszcze na koniec tego przydługiego wstępu napiszę, że nowa siłownia jest zajebista. To aż 2000 m2 do dyspozycji. Kupa sprzętu, wolnych ciężarów. Zero walki o sprzęt. Obijania się o inne osoby. Nowy dla mnie sprzęt do treningu z technogym’a.
I szczerze nie wiem, czy będzie jeszcze jakaś siłownia w Centrum Warszawy, która przebije tą w CityFicie.
Tyle wstępu, a teraz czas na konkrety, czyli:
– kilka słów o moim bieganiu,
– opis moich ostatnich zmagań treningowych w domu,
– efekty walki z dietą, czyli zaglądamy do mojego talerza,
– wyjazdy górskie, czyli to co już się wydarzyło i jakieś tam moje najbliższe plany i marzenia,
– i kilka słów o Taterkach, moich kochanych Tatruniach.
Zainteresowanych szczegółami zapraszam do lektury poniżej.
Pozostałe osoby, które zdecydowanie preferują tematykę górską zapraszam do wizyty na blogu w przyszłym tygodniu. Ewentualnie zapraszam do moim mediów społecznościowych, gdzie w nadchodzących tygodniach będzie bardziej górzyście niż zwykle.
Koniec tego gadania. Zaczynamy.
Dziennik treningowy odc. 69 – Bieganie
Po powrocie z Tanzanii przez jakieś cztery tygodnie powoli wracałam do jako takiej formy bazowej jeśli chodzi o wytrzymałość biegową.
I nawet nieźle mi szło, do czasu oczywiście. Wiadomo przez co, a właściwie to przez kogo.
W między czasie siedzenia w domu postanowiłam zrobić sobie doświadczalną przerwę od biegania i przerzuciłam się na trening tabaty. I tak już sobie żyję bez biegania z trzeci tydzień.
Jednym słowem czas to skończyć i zacząć biegać jak człowiek.
Plusem takiej dłuższej przerwy od biegania jest sprawdzenie jak działa trening tabaty. I moje przemyślenia są dość konkretne. Tabata to fajne rozwiązanie.
Przy doborze odpowiednich ćwiczeń można się zmachać i to nieźle, ale przy osobach posiadających już dość dużą wytrzymałość biegową, zmęczenie przychodzi dopiero gdzieś tak przy 8 tabacie.
Niestety, jak dla mnie, nie jest to też jakieś super rozwiązanie i alternatywa treningu biegowego.
No niestety w górach wytrzymałości lepiej nie zbudujesz jak poprzez bieganie. Koniec i kropka.
Jeśli chodzi o najbliższe biegowe plany, to marzy mi się regularne bieganie od 5 do 10 km. Bez szału, głównie dla siebie i na luzie. A jeśli z czasem forma pozwoli, to może jakąś siłę biegową wplotę w trening.
Zobaczymy.
Dziennik treningowy odc. 69 – Siłownia
Czas na temat rzekę., bo nie ma co ukrywać, że siłownia opanowała moje życie treningowe zupełnie.
Na początek moje trenowanie na siłowni po powrocie z Tanzanii.
Jak już pisałam we wstępie posta. Zmieniłam siłownię. I to tyle ze zmian.
Bo mój tygodniowy trening został nienaruszony. Wciąż trenowałam pięć dni w tygodniu.
Nie chcę się w tym momencie powtarzać co do mojego całego tygodnia treningowego, bo już tyle razy to pisałam na łamach bloga. A poza tym planuję w najbliższym czasie opisać cały mój tydzień treningowy na siłowni włącznie z ćwiczeniami, że w tym dzienniku sobie jednak ten temat podaruję.
I przejdę do mojego trenowania w domu podczas kwarantanny. Bo robię to już prawie dwa miesiące.
Z początku dość nieregularnie, ale po jakimś tygodniu się ogarnęłam i ćwiczę już regularnie.
Plan ćwiczeń też został nienaruszony. Trenuję pięć razy w tygodniu na gumach i bez. No może jeszcze wykorzystuję zamontowany drążek.
W poniedziałki mam trening pleców i nóg. We wtorek nóg, pośladka i bicepsa. W środę ćwiczę klatkę i triceps. W czwartek barki i nogi. W sobotę pośladki i nogi.
W każdy treningowy dzień ćwiczę też brzuch.
Czas mojego dziennego treningu to nieco więcej niż godzina.
Jeśli chodzi o moje wrażenia z treningu z gumą, to przyznam, że najlepiej ćwiczy mi się nogi i pośladki.
Kto mnie zna ten wie, że to nie jest moja ulubiona parta, ale dzięki temu, że mam mniejsze obciążenie przy większej liczbie powtórzeń i cztery razy w tygodniu wykonuję ten sam zestaw ćwiczeń na tą partię, to w tych partiach mam jakieś efekty.
Oczywiście przy założeniach, iż zmniejszyłam cardio do zera i więcej jem.
Na bieżąco robię pomiary i tak urosły mi pośladki o 2 cm i co ciekawe w końcu coś ruszyło w udach. Odnotowałam wzrost o prawie 2 cm.
Co mnie niezmiernie cieszy, bo katowałam te nogi na wszelkie sposoby na siłowni przed kwarantanną i nic. Ciężko mi to szło, a teraz niby takie byle, co zwykła guma, a widać efekty.
Daje mi to dość sporo do myślenie i chyba zmienię trening po powrocie na siłownię.
Co do pozostałych partii. To dobrze mi się też trenuje barki, ale to moja najukochańsza parta do trenowania. Z plecami jest już gorzej, podobnie jak z bicepsem i tricepsem. Zdecydowanie brakuje mi w tych partiach ciężaru.
I najsłabiej wypada trening klatki. Niestety ciężko jest mi znaleźć jakiś konkretny zamiennik pod wyciskanie. Głównie opieram się na rozpiętkach, no ale to nie to samo co na siłowni.
Co do treningu brzucha to wiadomo, bez zmian bo i tak brzuch na siłowni trenowałam głównie bez sprzętu.
Więcej refleksji na temat mojego domowego treningu zapodam w kolejnym dzienniku treningowym. Bo szczerze mam nadzieję, że z końcem maja lub w czerwcu to już nas wpuszczą do tych siłowni.
Dziennik treningowy odc. 69 – Dieta
Jeśli chodzi o dietę nie ukrywam, że okres tego całego siedzenia w domu i pracy zdalnej był sprzymierzeńcem objadania się i dojadania o każdej porze. Dlatego cieszę się że od poniedziałku wracam do pracy w biurze.
Co do zasady utrzymałam skład misek taki samym co przed wyjazdem. Z tą różnicą, że jednak sobie nieco pofolgowałam.
Efekt urosła mi dupa i uda, no ale kosztem ogólnego ulania i czterokilogramowego wzrostu wagi. Ale jakoś się tą nadwyżką nie przejmuję.
W końcu zgodnie z moich hasłem „aby urosnąć trzeba zarosnąć”, a ja jestem jak zawsze w fazie budowy. Koniec z tymi żartami.
No i do tego jeszcze ten brak cardio. Ehhh
Może jeszcze tylko dodam, że po każdym domowym treningu piłam białko z glutaminą i kreatyną i to było tyle z suplementów.
Góry
To może na początek Tatry.
Po powrocie z Kilimandżaro uparłam się, że zaraz po powrocie w Tatry pojadę. No może nie tak zaraz, ale bardzo szybko. I gdy teraz na to patrzę to intuicja jednak mnie nie zawiodła.
Po weekendzie, kiedy wróciłam z Taterek, radość z wyjazdu w Tatry się zakończyła.
Jednym słowem znów miałam farta. Bo i w przypadku Tanzanii, to był wyjazd gdzie praktycznie pojechałam na ostatni dzwonek. Dosłownie, bo gdy wracałam przez Francję z Kenii, to wirus już był w Europie.
I gdybym zdecydowała się pojechać po feriach, co rozważałam, to już bym nie pojechała. No ale ja się uparłam, że muszę już w styczniu lecieć i tak mi się usrało.
Co do planów górskich.
To na razie chciałabym wrócić w polskie góry. Możliwe, że z końcem moja już pojadę, a jak nie to na początku czerwca.
Co do dalszych podróży, to wciąż aktualna jest Boliwia we wrześniu. Z resztą to też jest ciekawe, że jakoś od początku z łatwością zrezygnowałam z planowania wyjazdu do Ameryki Południowej latem. Jakbym coś przeczuwała.
Oczywiście zobaczymy jak to sytuacja się rozwinie w tamtym regionie świata. Jeśli wszystko się przedłuży, to pewnie dopiero z nowym 2021 rokiem polecę do Ameryki Południowej.
Mam też pomysł na wyjazd do Chin, tak aby pochodzić po niższych górach, odwiedzić mur Chiński i zobaczyć Pekin oraz zahaczyć o Koreę Południową i Seul. Może odwiedzę coś z tamtejszych gór. Taki sobie wymyśliłam wyjazd, kiedy większość czasu w Tanzanii właśnie spędzałam z Chińczykami.
Wszystko jak zwykle okaże się w praniu.
I na koniec krótkie blogowe ogłoszenia parafialne
Chciałam was poinformować, że już jest dostępny mój dziesiąty informator, tym razem o może mało górskim kierunku, ale także wartym odwiedzenia. Czyli o wyspie Jawa w Indonezji.
Tradycyjnie informator przygotowany jest w wersji do wydruku i ze zdjęciami znajdziecie tutaj.
Ponadto po powrocie z Tanzanii rozpoczęłam pracę nad nowym informatorem o Kilimanjaro. Co prawda jego publikacja pewnie nastąpi dopiero gdzieś na jesieni, ale żeby nie zapomnieć wszystkich cennych informacji postanowiłam część informatora przygotować nieco wcześniej.
Przyznaję nawarstwiło mi się tych wszystkich zaległości tyle, że nie jest prosto pisać o danym kierunku wyjazdowym, kiedy było się na wyprawie dwa lata temu. Stąd taka moja decyzja.
Skutek jednak jest taki, że piszę dwa informatory na raz. Co łatwe też nie jest.
Poza tym tak się rozpędziłam, że powoli kończę jednocześnie pracę nad informatorem tym razem z Meksyku. Planuje go opublikować najpóźniej w połowie maja, ale może uda się nieco wcześniej.
Co do materiałów dodatkowych do informatorów, to niestety ze względu na brak dostępu do sprzętu będę je uzupełniać w II połowie 2020 roku.
Zapewne też na dniach zamieszczę w wersji e-booka Gymbooka. Poza tym dwa tegoroczne gymbooki już są dostępne na blogu.
Cholera nawymyślałam tego tyle i teraz trzeba to wszystko robić.
A na poważnie. Cieszę się, że powoli się z tego wszystkiego wygrzebuję.
I mam taką cichą nadzieję, że uda mi się wyrobić do końca 2020 roku.
No i to chyba tyle na dzisiaj.
A z kolejnym dziennikiem treningowym widzimy się już w przyszłym miesiącu.
PS.
Tradycyjnie w kwestiach różnych pytań zapraszam do kontaktu poprzez formularz kontaktowy lub maila kontak@magdalenaboczek.com.
Zapraszam także do obserwacji mojego konta na Instagramie, gdzie na bieżącą pokazuje wam co u mnie się dziej oraz polubienia strony na Facebook’u, gdzie pojawia się więcej górskich wpisów.