Ostatni tydzień minął mi główne na powrotach.
Ciężkich powrotach i w sumie do tej pory nie mogę jeszcze dojść do siebie.
Za każdym razem, gdy wracam z gór, z dłuższych wyjazdów, przechodzę ten sam proces po powrocie. Trwa on co najmniej tydzień i objawia się ogólnym „nie chce mi się”.
Nie chce mi się biegać. Nie chce mi się iść na siłownię. Nie chce mi się iść do pracy.
Chociaż to ostatnie to pewnie nie tylko u mnie występuje i nie koniecznie związane jest z górami.
Tak czy siak „nie chce mi się” jest częstym powodem do tego, aby nic nie robić.
Oczywiście przyczyn takiego stanu jest wiele, ale jedna z nich z pewnością ma największe znaczenie.
Jest nią wyprawowa adrenalina. Pełen stan gotowości fizycznej oraz psychicznej mojego organizmu.
Jeżdżąc sama w góry, sama muszę zadbać o wszystko. Muszę też być czujna, aby w razie czego reagować jak najszybciej na pojawiające się wydarzenia.
Jak widać daje mi to 100% skuteczność, jednak kosztem późniejszej regeneracji.
Stad też moja niechęć do nowych „wrażeń” po powrocie i ciągła chęć do odpoczynku, czyli „nie chce mi się”.
Dziennik treningowy odc. 50 – Biegowe, treningowe zmagania
Tyle pitolenia czas na konkrety.
Znając już cały ten mój proces zachowań po przyjeździe wiem, że im szybciej zmuszę się do jakiejkolwiek aktywności, tym szybciej mój organizm wróci do normalnego, czyli treningowego, trybu życia.
Dlatego też od pierwszego dnia, kiedy wyląduje w Polsce planuje swoje kolejne treningi.
Na początek biegowe, a później, z czasem jak organizm już dojdzie do siebie, dorzucam kolejne, siłownie.
I tak właśnie było i tym razem.
Już w sam poniedziałek, zaraz po wylądowaniu, postanowiłam pójść pobiegać.
Postanowiłam, bo ostatecznie żadne bieganie z tego nie wyszło. Mało tego ono zostało przesunięte na środę.
Środowa pobudka jednak mnie nieco zaskoczyła.
O 5 rano za oknem było ciemno, co zaważyło o mojej decyzji, iż w środę biegania nie będzie.
A już na pewno nie będzie rano, no chyba że wieczorem. Tak wieczorem pobiegam.
Przyszedł wieczór i biegania także nie było.
No cóż ja wieczorem biegać już nie potrafię. Zdecydowanie wole biegać rano.
A że jest ciemno. Nic nie szkodzi. Trzeba zacząć się przyzwyczajać.
Odpowiednio się nastawię psychicznie na ten poranek i w piątek pójdę na trening z rana.
Nastał piątek i w końcu pobiegałam.
Jak widać i ja mam swoje kryzysy.
Ciężkie powroty do biegania i swoje słabości.
Jednak doskonale zdaje sobie z nich sprawę i wiem, że im wcześniej podejmę próby powrotu do trenowania, tym wcześniej zacznę to robić.
Dziennik treningowy odc. 50 – Najbliższe moje plany
To przede wszystkim moja kolejna wyprawa w góry, czyli jadę zdobywać kolejny szczyt. A właściwie to szczyt, ale tym razem będzie inaczej. Jak? Dowiecie się niebawem.
Poza górami marzą mi się jakieś zawody w górach na ultra dystansie. Zdaje sobie sprawę z faktu, iż moja forma trochę straciła w trakcie tych wszystkich górskich wyjazdów, no ale do jesieni jeszcze daleko, tak więc może uda się w międzyczasie coś biegowego wykroić.
Co do startów biegowych to przypomniało mi się ostatnimi czasy, iż pod koniec października czeka mnie maraton w Toruniu. Zapisałam się na ten bieg gdzieś wczesną wiosną i przez te moje wyjazdy całkowicie o nim zapomniałam.
Tak więc będzie jakiś powód, aby bardziej przycisnąć na treningach, no i może jak forma wróci to może w jakiś zawodach ultra uda się jeszcze wystartować w tym roku.
Co musiałam odpuścić, czyli trochę refleksyjnie
Kiedy układałam swój plan celów na 2016 rok ustaliłam dość dużo wyjazdów w góry i startów w różnych terminach.
Kalendarz był tak napięty, iż już na etapie jego tworzenia, doskonale zdawałam sobie sprawę, że ciężko będzie go zrealizować w 100 %.
No i tak też się stało.
Na każdy miesiąc w moim kalendarzu przewidziana była jakaś aktywność biegowa lub górska.
Tak więc drobne przetasowania w terminach zmieniały całkowicie przebieg kolejnych projektów. Nie mówiąc już o rozbiciu procesu treningowego.
A to w szczególności ma wpływ na moje starty w zawodach.
Piszę o tym ponieważ w tym roku będę zmuszona z pewnych zawodów zrezygnować, a są nimi Bieg 7 Dolin i Maraton Warszawski.
Pierwszy z przyczyn oczywistych. Niestety nie zdążę powrócić do formy sprzed wyprawy w ciągu tygodnia.
Po prostu jest to fizycznie niemożliwe.
W przypadku drugiego powrót do formy jest możliwy na tyle, aby przetrwać i ukończyć ten bieg bez znacznych kontuzji, jednak przyczyny natury logistycznej przeszkadzają mi w tym starcie.
Niestety wracam z kolejnej wyprawy 24 września o godz. 24:00 i nie będę wstanie tego samego dnia odebrać zestawu startowego.
Tak wiec w Maratonie Warszawski, w którym biegam regularnie od 2012 roku, pierwszy raz w swojej biegowej karierze nie pobiegnę.
No cóż czasem w życiu trzeba wybierać. A ja zawsze jako pierwsze wybiorę góry.
Zapraszam także do obserwacji mojego konta na Instagramie, gdzie na bieżącą pokazuje wam co u mnie się dzieje oraz polubienia strony na Facebook’u, gdzie pojawia się więcej górskich wpisów.