Dziennik treningowy 2016 – II

with Brak komentarzy

Dziennik treningowy

Dziennik treningowy 2016 – II post dotyczący mojego trenowania i innych aktywności górskich w okresie od lutego do marca 2016 r.

8 luty 2016 r.

Miniony tydzień zleciał mi głównie na kursie. Codziennie siłownia od 9 do 16.

Nie powiem lekko nie było. Chociaż z jednego się cieszę, że zamiast kulturystyki wybrałam jako swoje hobby number 1 sporty wydolnościowe.

Jakoś nie widzę siebie na ciągłej diecie, a tak to się futruję przed wyjazdami lub dłuższymi startami, bo tak wiem, że wracając z gór stracę ze trzy kilogramy w ciągu tygodnia i zmieszczę się w spodnie XS.

Jednym słowem jak widać kocham jeść!

Co oczywiście nie świadczy o tym, że jem sam śmietnik. Chociaż i to mi się czasem zdarza. Tak dla odmiany.

Standardowo w ciągu dnia, przy wysokiej aktywności fizycznej spożywam do 2200 kcal.

Zazwyczaj w pięciu posiłkach. Z rana, jeszcze w domu, w pracy drugie śniadanie, obiad koło 13, potem po 15 coś, a la podwieczorek i po treningu kolację.

Mam też swoje patenty żywieniowe.

Np. ze względu na poranne, lub też co dla niektórych nocne, bieganie o 5:30 przed treningiem wypijam szklankę przecieru z bananów, a dzień wcześniej wieczorem jem na kolację omleta z warzywami.

Na zawodach jem co najmniej 2 godziny przed startem, najczęściej pieczywo z miodem. To samo jem w czasie dłuższych wybiegań, gdy biegam z rana.

Na zawodach, praktycznie w ogóle nie spożywam żeli. Zwykle jadam to co kuchnia na zawodach podaje, a więc najczęściej sięgam po banany, pomarańcze, arbuzy, ciastka, pieczywo z dżemem.

Zdarza mi się jeść także wędliny np. kabanosy. Jak dla mnie to strzał w dziesiątkę. Na treningowych wybieganiach jadam przygotowane wcześniej banany i ewentualnie żeli miśki.

Do bukłaka wlewam własnej roboty izotonik lub czystą wodę.

W szczególności na zawodach między przepakami piję tylko wodę, natomiast na punktach odżywczych wybieram płyny smakowe colę lub izotoniki.

Taki sposób jedzenia na mnie dobrze wpływa. Nigdy nie miałam sensacji żołądkowych i nie wymiotowałam na trasie.

Co do gór to sytuacja wygląda różnie, ponieważ na wysokościach zmieniają mi się smaki i ochota na jedzenie.

Raz zjadłabym wędlinę i zaraz po niej czekoladę. Innym razem zagryzając chipsy bananowe rozmyślam o liofilku z kaszą i wołowiną po węgiersku.

Najczęściej na wysokościach mam zanik łaknienia, więc z góry, na nizinach spisuję listę, co mam jeść i o jakiej porze.

W szczególności przed wyjściem na szczyt i w jego trakcie. A poza tym gdy już cokolwiek uda mi się zjeść to już jest wielki sukces, więc kompletnie nie ma znaczenia co to będzie.

Wracając na moment do biegania, to najlepiej biega mi się na kaszy i właściwie nie wiem czemu wszyscy tak ten makaron rozreklamowali.

Do kaszy oczywiście dodaję warzywa i mięso, tutaj najczęściej kurczaka.

W Tatrach, natomiast biegam na porannej jajecznicy na maśle z chlebem i snickersach.

Tyle o jedzeniu bo głodna się zrobiłam. Idę zrobić sobie omleta 🙂

Dziennik treningowy odc. 32

15 luty 2016 r.

Dzisiaj po tygodniowej chorobowej przerwie w końcu mogłam zrobić normalny trening na siłowni i czuję się bosko.

Poza tym coś czuję, że jutro jeszcze będę czuła jego efekty, bo wszystkie małe hantle były zajęte i zmuszona byłam trenować klatę z 6 kg. A jak dla mnie na razie to zbyt duże obciążenie.

Jutro za to wracam do biegania, po 6 dniowej przerwie i ciekawa jestem jak to będzie.

Założenia są proste. Ma być wolno i z wyczuciem, a jak pójdzie dobrze na próbnych interwałach to w środę pobiegnę już mocne interwały.

Wymyśliłam sobie ostatnimi czasy, że w tygodniu będę biegać dwa treningi typowo siłowo z mocnymi podbiegami i tylko jeden trening na tempo, czyli interwały.

W weekendy za to chciałabym już biegać w tempie docelowych i dłuższe wybieganie, takie do 25 km.

W tym roku stawiam na zdecydowanie na siłę zarówno w trakcie biegania jak i na siłowni.

Szczerze. Odkąd wprowadziłam siłę do biegania to zdecydowanie mam lepsze wyniki na innych treningach.

Oczywiście bez siłowni, porządnego wzmacniania, odpowiedniej stabilizacji i rozciągania tego wszystkiego by nie było i zaraz miałabym tysiące dolegliwości, a tak jak na razie i odpukać żadnych problemów.

W górach też idzie mi świetnie. Wysoka wydolność i wytrenowanie na siłowni jednak robi swoje, a ja mogę się swobodnie poruszać w dość szybkim tempie ze znacznym obciążeniem na wysokościach.

Tyle dzisiaj ode mnie. W końcu jakie trenowanie taki post 🙂

Dziennik treningowy odc. 33

22 luty 2016 r.

To był bardzo dobry tydzień pod względem trenowania. Praktycznie wszystko co sobie założyłam zrealizowałam. No może za wyjątkiem jednego biegania w środę.

W minionym tygodniu biegałam treningowo cztery razy.

W poniedziałek zrobiłam po tygodniowej przerwie podbiegi. W piątek mocne podbiegi w II zakresie tętna na dystansie 10 km z 200 m odpoczynkiem, w sobotę przebiegłam 12 km w stałym zakresie tętna na min. 85%, za to w niedzielę był run for fun, czyli zupełnie bez spiny 10 km z podbiegami.

Jedynie nie pobiegłam interwałów w środę, bo nie nastawiłam budzika.

I nie żeby to było tak specjalnie, bo we wtorek z myślą o tych interwałach, poszłam wcześniej spać i zjadłam porządnie wieczorem, żeby mieć siły na mocny poranny trening, a tu niestety obudziłam się o 6:00 z rana i nici z biegania.

Dlaczego?

Bo mój poranny grafik biegowy jest na tyle sztywny, że jak ja nie wstanę o 5 i ok. 5:30, nie wyjdę z domu, to w sumie już nie mam co marzyć o porannym bieganiu, bo do pracy na 8 nie zdążę.

Tak więc środę sobie odpuściłam i czekałam do piątku na kolejny biegowy trening.

Z siłownią niestety było już gorzej.

Udało mi się zrobić tylko jeden pełen trening, z którego jest oczywiście zadowolona. Co do wspinania, to przyjdzie na nie jeszcze czas, na razie mam inne treningowe priorytety i nie chcę się zajeżdżać łapami, bo wiem, że ból będzie nieprzeciętny.

Znam to i wiem jak się takie powroty po długiej przerwie kończą. Tak więc jeszcze te pół miesiąca będę musiała na baldy poczekać.

Co do siłowni jeszcze, to mam takie przemyślenia, żeby ją też na godziny poranne przerzucić.

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że o tej porze roku jest to niemalże nie możliwe, jednak jak tylko zrobi się jaśniej z rana to pewnie zacznę treningi na siłowni od godziny 6:00.

Ot co taki ze mnie poranny ptaszek jest 😉

Dziennik treningowy odc. 34

29 luty 2016 r.

Ostatnie tygodnie są dla mnie wyjątkowo ciężkie.

W tygodniu praca i treningi, natomiast w weekend bieganie i zajęcia siedmiogodzinne na kursie, co daje mi wyraźnie w kość.

Oczywiście nie dałabym rady działać na 100%, dlatego zrezygnowałam z poniedziałkowego biegania i jednego tygodniowego treningu na siłowni.

A i tak łatwo nie jest.

W minionym tygodniu biegałam cztery razy.

Raz interwały i dwa razy podbiegi na dystansie 10 km oraz jeden dłuższy bieg, tym razem padło 16 km.

Powoli trzeba się rozkręcać i nawet dobrze mi z tym idzie.

W tym tygodniu planuję wybieganie na 20 km na tętnie 75% i zobaczymy jak się będzie biegało.

Natomiast w pierwszy weekend kwietnia w planach pierwsze 30 km w tym roku i nie ma taryfy ulgowej.

Pod koniec kwietnia czeka mnie Orlen Maraton w Warszawie, a z początkiem maja bieganie w Lublinie.

Tak więc powoli zbliża się sezon górsko – biegowy, i trzeba się mobilizować do dłuższego biegania.

Co prawda pierwszy kwartał 2016 roku jest u mnie zdecydowanie odpoczynkowy, za to drugi zapowiada się pracowicie.

Po woli układam plan wyjazdów w góry, a w szczególności na bieganie w Tatrach i wychodzi na to, że za wiele sobie w Taterkach w tym roku nie pobiegam.

Na razie jedyny sensowny i luźny weekend wypada dopiero w sierpniu.

Jak widać u mnie kalendarz napięty, i jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, dużo będzie się działo.

Dziennik treningowy odc. 35

7 marzec 2016 r.

W końcu wracam do normalnego trybu życia.

W sobotę zakończyłam z wynikiem pozytywnym kurs na instruktora fitness, tak więc teraz się dopiero zacznie.

A na poważnie, dużo wyrzeczeń mnie ten kurs kosztował. Dużo treningów musiałam odpuścić. Oczywiście i na szczęście nie tych biegowych.

W minionym tygodniu biegałam trzy razy w tygodniu.

W środę udało mi się na lekkim śniegu zrobić mocniejsze podbiegi, w sobotę zrobiłam wolniejszą dyszkę na 75% HRMax, a w niedzielę 18 km na średnio 75% HRMax, chociaż na podbiegach pewnie było grubo ponad 85%.

Jak widać ostatnio dużo biegam na tętnie.

Po prostu tak się przyzwyczaiłam i jakość ciężko mi tak biegać z tym tempem, a poza tym to często muszę ładować tego Garmina i czekanie, aż GPS znajdzie lokalizację mnie nazbyt irytuje.

No ale chciałabym chociaż interwały środowe robić na tempie, żeby wiedzieć na jakim tętnie biegać niedzielne wybiegania. Tak sobie wymyśliłam. Zobaczymy czy się sprawdzi.

Co do siłowni.

No cóż. Przez tydzień nie zrealizowałam żadnego treningu. Jak na razie moja prawa noga wytrzymuje, ale w tym tygodniu to już trzeba będzie wziąć się za jakieś trenowanie. I szczerze to trochę mi już tęskno za siłownią 🙂

W przyszłym tygodniu chciałabym wykonać normalną jednostkę tygodniowo – treningową.

W weekend zaplanowałam złamanie 20 km i jestem pełna nadziei, po ostatnim niedzielnym długim bieganiu, że właśnie tak się stanie.

Idzie wiosna, licznik do pierwszych startów w tym roku tyka, więc czas się rozkręcić w kilometrach.

Tyle na dzisiaj. Wiem trochę oszczędnie, ale padnięta jestem po tych ostatnich tygodniach 🙁

Zapraszam także do obserwacji mojego konta na Instagramie i Twitter, gdzie na bieżącą pokazuje wam co u mnie się dzieje oraz polubienia strony na Facebook’u, gdzie pojawia się więcej górskich wpisów.


Moje zdjęcia z trenningów

Zaobserwuj Magdalena Boczek:

Mam na imię Magda. Swoją przygodę z górami rozpoczęłam ponad 10 lat temu. Od tego czasu brałam udział w kilkudziesięciu wyjazdach i wyprawach górskich w różne zakątki świata. Jeśli lubisz jeździć w góry tak jak ja i chcesz zorganizować swój własny wyjazd w góry wysokie? To jesteś we właściwym miejscu. Pomogę ci zorganizować każdą wyprawę górską!

Latest posts from