Dziennik treningowy 2016 – I

with Brak komentarzy

Dziennik treningowy

Dziennik treningowy 2016 – I to posty dotyczące mojego trenowania oraz aktywności górskiej w okresie styczeń – luty 2016 r.

Dziennik treningowy odc. 26

4 styczeń 2016 r

Zastanawiam się od czego właściwie zacząć, bo tyle już się od ostatniego dziennika treningowego wydarzyło w moim treningowym życiu.

No i teraz mam zagwozdkę, czy cofać się wstecz i wspominać o tych wszystkich planach treningowych, które już uległy zmianie, czy też skupić się na teraźniejszości i ….

Niech będzie.

Po kilku latach prób, eksperymentów, błędów, kilku porażkach, a także wielu sukcesach w końcu usystematyzowałam swój trening.

Jego główne założenia to góry przede wszystkim, potem bieganie wytrzymałościowe w terenie, następnie szybkie maratony i koniec.

Jak już wcześniej kiedyś tam pisałam, do kiedy będę mogła biegać na dłuższych dystansach, to nic poniżej maratonu nie biegam. Oprócz dystansów treningowych oczywiście.

Podobnie jak w zeszłym roku zamierzam biegać 5 razy w tygodniu.

W tygodniu rytmy, interwały i bieg w stałym zakresie tempa, oczywiście na zmianę, żeby się zbytnio nie przeciążać.

W weekendy jeden trening spokojny z podbiegami i pozostają siłą biegową, natomiast drugi dłuższy jakaś wycieczka biegowa lub zabawa biegowa w różnych zakresach tempa.

Jak widać w bieganiu stawiam głównie na siłę.

Taki wariant przyjęłam, co prawda w geście rozpaczy, przed przygotowaniami do K-B-L i się sprawdził. I mam nadzieję, że i tym razem się sprawdzi.

Oprócz biegania założyłam sobie także trening wzmacniający, a także stabilizująco – rozciągający.

Od kilku tygodni trenuję sama i przy takim treningu pozostanę.

W dni, kiedy nie biegam, trenuję w starym już godzinnym systemie: ABT, ABS i ramiona.

Pozostałe dni się roluję i rozciągam.

Zarówno ABT, jak i ramiona ćwiczę z obciążeniem. Natomiast ABS, czyli brzuch, ćwiczę na macie, a ponieważ wykonywanie tradycyjnych brzuszków, czy też spięć mięśni brzucha mnie dobija, to zdecydowanie wybieram ćwiczenia oparte na pilatesie.

Oczywiście po każdym treningu brzucha, wykonuję kilka ćwiczeń na kręgosłup, a także ćwiczenia stabilizujące. Do tego wszystkiego kończę trening rozciąganiem.

Natomiast rollowanie z rozciąganiem zajmuje mi godzinę. Rozciąganie łączę z elementami jogi i koncentruję głównie na kończynach dolnych i ramionach.

Ponieważ urodziłam się z dysfunkcją stawu biodrowego, który nieźle daje mi się we znaki po ciężkim bieganiu, część ćwiczeń koncentruję na przywodzicielach.

Kiedy przestałam ćwiczyć tą grupę mięśni to odczuwałam drętwienie prawego biodra i miałam problemy z prawidłowym chodzeniem, dlatego też coraz więcej czasu na siłowni poświęcam stawu biodrowemu.

Tak pokrótce prezentuje się mój treningowy plan.

Tyle na dzisiaj 🙂

Dziennik treningowy odc. 27

11 styczeń 2016 r

Leniwie pod względem trenowania rozpoczął się dla mnie miniony tydzień.

Wraz z nadejściem mrozów u mnie przyszło rozprężenie i ogólne nie chce mi się, nie tylko w stosunku do biegania, ale także w przypadku siłowni również.

Jak widać motywacja i mnie czasem opuszcza. Na szczęście i ten czas kiedyś przemija.

W zaszłą niedzielę odpuściłam sobie bieganie.

Jednak bieganie w temperaturze -18 to nie moja bajka. Właściwie to już dobiło mnie całkowicie bieganie sobotnie.

Temperatura grubo poniżej zera i ja biegająca wzdłuż wiślanego brzegu. Masakra. Mroźny wiatr wiejący prosto w twarz, w szczególności na podbiegu na skarpie.

A skoro w niedziele prognozy były mniej optymistyczne to decyzja mogła być tylko jedna i odpuściłam sobie to bieganie.

W poniedziałek także sobie odpuściłam.

Standardowo ustawiłam budzik na 5 rano. Wstałam zajżałam prze szybę w oknie na termometr i zrezygnowałam.

Z radością przesunęłam budzik na 6 rano, wskoczyłam do łóżeczka, narzuciłam na siebie ciepłą kordełkę i odwrociłam się dupą do księżyca.

Ciężko mi się zebrać do biegania o tej porze roku z rana. Mam już po dziurki w nosie tych egipskich ciemności i z wielką radością oczekuję wiosny. Ciepełka i słoneczka.

Za każdym razem gdy wychodzę z rana biegać pocieszam się, że jeszcze niecałe trzy miesiące muszę jakoś to wytrzymać.

Wracając do treningowego biegania to dopiero w środę udało mi się w końcu zmobilizować i trochę pobiegać.

Dzięki Bogu to było święto, to mogłam sobie za dnia pobiegać. Pierwsze trzy kilometry to była ciągła walka czy odpuścić, czy nie odpuścić, tak mnie stopy bolały. Jednak gdzieś w głębi siebie czułam, że to minie jak nie teraz, to pewnie wraz z kolejnym bieganiem.

I minęło właśnie po tych trzech kilotrach i resztę już przebiegłam spokojnie.

W piątek też sobie zrobiłam wolne od trenowania. I dopiero w sobotę udało mi się co nieco przebiec w nawet fajnych warunkach. Podobnie jak w niedzielę.

Mimo dużych przerw w trenowaniu forma mnie na razie nie opuszcza. Co jednak cieszy, jednak nie ma co liczyć na cuda w trakcie tegorocznych startów i trzeba się zmuszać do biegania w takich warunkach pogodowych, bo w końcu jak się nie ma co się lubi to się lubi to co ma.

Ciekawa jestem jak mi pójdzie trenowanie w tym tygodniu?

Dziennik treningowy odc. 28

18 styczeń 2016 r

Ostatni tydzień pod względem biegania i trenowania muszę uznać za udany.

Udało mi się cztery razy pobiec. Co prawda standardowo biegam więcej, no ale warunki za oknem pozostawiają wiele do życzenia.

Niskie temperatury, utrzymujący się mróz, zalodzone chodniki i nawet śnieg.

Tak ostatnio prezentowała się pogoda w minionym tygodniu. A do tego wszystkiego ta wieczna ciemność z rana.

Tydzień rozpoczęłam od …. zmiany trasy.

Wszystko przez zalodzoną trasę biegową. Udało mi się zaledwie przebiec jedno okrążenie, po którym już wiedziałam, że mam dwa rozwiązania.

Albo przerwę trening i zawrócę do domu, albo szybko zmienię trasę i tak też zrobiłam. Co prawda biegałam idiotyczne wręcz okrążenia, ale w końcu lepsze takie bieganie niż żadne i tak udało mi się przebiec te 10 km.

Przebiec mi się udało. Trening zaliczony, więc i powinnam być zadowolona, a jednak.

Ślizgawka na chodniku mnie nie uradowała, bowiem wiedziałam, że będę musiała przy tak utrzymujących się warunkach przenieś pod zadaszenie, czyli bieżnię, a ja jednak wolę trenować na powietrzu.

Na szczęście do środy się ociepliło, a ja mogłam powiedzmy na spokojnie jakość ukończyć kolejny dzień biegowy. Oczywiście o mocnych interwałach nie mogło być mowy, ale i tak byłam z siebie zadowolona.

Tym razem znowu zmieniłam trasę biegową. Na o dziwo lepszą.

Zdecydowanie trudniejszą, ale z mniejszą liczbą okrążeń i bez zatrzymywania się na przejściach dla pieszych.

W piątek, w przeciwieństwie do innych dni tygodnia nie chciało mi się biegać.

Co prawda wstałam o 5:00 z rana, ale wystarczyło, że zajrzałam jedynie przez okno zerknęłam na wszechogarniającą mnie ciemność z za okna i odpuściłam.

Mimo, że warunki były dobre do biegania to jednak w ciągu tygodnia dość późno kładłam się spać i w czwartek odczuwałam wyraźnie bezsenność.

Poza tym w środę powróciłam do treningu siłowego na siłowni i co tu dużo mówić; i jak tu biegać, gdy wszystko człowieka boli już drugi dzień z rzędu.

Co do weekendu to udało mi się przebiec 10 km w sobotę i 12 km w niedzielę.

Powoli czas się rozkręcać z rozbieganiem co oczywiście nie jest łatwe, w szczególności gdy większość trasy biega się po śniegu. No, ale nie ma co wybrzydzać.

Dobrze, że w ogóle jest po czym biegać, bo jednak wizja biegania po bieżni nie napawa mnie optymizmem.

Powoli wracam też do regularnego trenowania na siłowni. Po przerwie nie jest to proste i ostatnie dni po treningowe to dla mnie straszne katusze.

Boli mnie praktycznie wszystko. Oczywiście to minie po tygodniu lub dwóch, ale jak na razie muszę sobie z tym bólem jakoś radzić. W związku tym na razie odroczyłam termin powrotu do wspinania. Wiem, że jak wrócę to dopiero będzie wszystko boleć, więc wolę się na ten ból psychicznie przygotować.

Na siłowni łącznie trenowałam w ubiegłym tygodniu trzy dni. Dość nietypowo zrobiłam trening siłowo – wzmacniający w środę. W czwartek się rolowałam i rozciągałam, natomiast w sobotę dołożyłam sobie porządny trening siłowy z dość dużym obciążeniem, co kompletnie zwaliło mnie z nóg w niedzielę i tak trzyma do dzisiaj.

A zatem rozpoczął się kolejny tydzień treningowy. Do mojego pierwszego, jak dobrze wszystko pójdzie, maratonu w tym roku jeszcze tylko 14 tygodni. A za dwa i pół miesiąca moja kochana wiosna 🙂

Dziennik treningowy odc. 29

25 styczeń 2016 r

Miniony tydzień był moim najgorszym tygodniem pod względem biegania. Już nawet nie pamiętam, kiedy w życiu miałam taki tydzień, w którym nie przebiegłam ani jednego kilometra. Nic, a nic. Normalnie zero.

Nie chcę się usprawiedliwiać, ale pogoda, powiedzmy sobie szczerze, nie rozpieszcza nas ostatnio. Dla mnie ta pora w szczególności z rana nie jest łaskawa. A bieganie po ciemku najnormalniej w świecie wychodzi mi już bokiem.

I ja się pytam, gdzie jest ta cała magia biegania?

No ale czas na szczegóły.

W poniedziałek, przyznaję się szczerze, odpuściłam trening. No bo niedziela była mocna. Sobota też.

I ciemno, zimno, brrr, a w takich warunkach z wyra ciężko wyjść. Tak więc dajmy już spokój z tym bieganiem. W środę pobiegnę. Do tego w piątek, sobotę i niedzielę. Cztery razy w tygodniu to będzie wystarczający kilometraż, żeby podtrzymać formę.

I przyszła środa. Ja już ubrana. Odfajkowana we wszystkie kable słuchawkowe i pulsometry i … nagle poczułam, że coś mi leci z nosa.

Sięgam po chusteczkę, standardowo chcę wydmuchać zawartość i … niech to szlak. Krew. No nie. No masz.

Zimowy standard. Jak u mnie w domu w nocy rozkręcone kaloryfery, to w moich żyłach pulsuje krew, a przesuszone nozdrza dają znać, pękają naczynka krwionośne i jestem ugotowana na jakieś kilkanaście minut, zanim zapanuję nad sytuacją. No cóż.

W piątek to już na pewno mi się uda coś przebiec.

Piątek. Wstaję z rana. Czuję się dość nieswojo. Najwidoczniej coś mnie bierze.

Dotykam czoła. Lekki stan przed gorączkowy. A na zewnątrz hula wiatr i zimno. Odpuszczam, bo w takim stanie to szaleństwo. Resztę poranka spędzam z książką i gorącą kawusią.

Potem lecę do pracy i z trudem w pracy wytrzymuję.

Do całej tej gorączki dochodzi ból. Nie ma co jak nic zanosi się na coś poważniejszego. Po 15 już wiem, że mam znów ropniaka.

W głowie planuję jak dostać się po pracy na ostry dyżur, bo przecież trzeba go przeciąć. Z trudem dostaję się do domu.

Jem pierwszy tego dnia posiłek i padam. Nie, dzisiaj zdecydowanie nie dam rady. Udaje mi się jedynie rozłożyć łóżko i po 18 zasypiam. Budzę się gdzieś po 23 w nocy. Z ogromnym bólem przekręcam z lewego boku na prawy.

Matko chyba nie wytrzymam. Jęczę na głos. Co za ból. Na chwilę zasypiam, aby kolejny raz obudzić się gdzieś o 2 w nocy.

Czołgam się do łazienki. Jakoś udaje mi się dostać do sedesu. Chyba tu skonam. Jak Elvis normalnie.

Z powrotem niemal na czworakach sięgam szuflady, żeby odnaleźć jakieś środki przeciwbólowe. Wyjmuje cokolwiek łykam i rozpoczynam powrotne czołganie do łóżka.

W ogromnych bólach i katuszach udaje mi się znaleźć w miarę dogodną pozycję i tak zasypiam. Jeszcze ze dwa razy wstaję w nocy, aż do 9 rano.

Jak się szybko okazuje to i tak nic nie zmienia w sprawie mojego beznadziejnego położenia.

No może poza tym, że jeszcze do tego wszystkie jest mi słabo i kręci mi się w głowie. No cóż trzeba będzie iść na ten ostry dyżur. Tylko jak?

Znowu padam na łóżko, na małą drzemkę i zasypiam. Na szczęście mój problem sam się rozwiązuje i ropniak pęka. Ból mija, a ja wracam do świata żywych.

Jak widać nie w głowie mi w ten weekend było bieganie.

Mimo tego tygodniowego biegowego szaleństwa udało mi się przeprowadzić dwa mocne treningi na siłowni. Mocne głównie ze względu na obciążenie. I jak tak dalej pójdzie to zamiast zawodów biegowych, wystartuję w zawodach kulturystycznych 😉

A tak na poważnie jestem już na liście startowej pierwszych dla mnie w tym roku zawodów na dystansie ultra.

Wszystko opłacone. Wstępna logistyka opanowana. Tak więc nie ma odwrotu i trzeba wziąć się do roboty. Gdzie? A to niespodzianka. No może zdradzę tylko tyle, że jeszcze w tych górach to ja nie biegałam 🙂

Dziennik treningowy odc. 30

1 luty 2016 r

W końcu nastały odpowiednie warunki pogodowe, aby wykonać jakiś sensowny trening. I to mnie niezwykle cieszy.

A co najciekawsze, mimo tygodniowej przerwy od biegania, moja forma nie spadła.

W miniony tydzień udało mi się zrealizować cztery treningi biegowe.

Co prawda odpuściłam sobie bieganie piątkowe, za to dość dobrze biegało mi się w poniedziałek i w środę, kiedy wreszcie mogłam trochę podkręcić tempo treningowe.

A poza tym, dzięki zimie, znalazłam kolejną trasę treningową. Zdecydowanie lepiej pod względem psychicznym biega mi się blisko domu. Nawet jeśli muszę biegać na pętlach.

A co najciekawsze, mimo tygodniowej przerwy od biegania, moja forma nie spadła.

Jest ciężko, nie mówię, ale za to dość przyjemnie i blisko.

Chciałabym na tej trasie biegać w poniedziałki i piątki, natomiast na środowe interwały zapewne powrócę na bardziej płaski odcinek.

Wyjątkowo dobrze wypadł także pod względem biegania miniony weekend.

W sobotę, dość nieoczekiwanie, wykonałam mocny bieg. 10 kilometrów w 53:20, co pokazuje, że mimo dotychczasowego, beznadziejnego biegania po śniegu, da się co nieco z jesiennej formy utrzymać.

Nie ukrywam, że ostatnimi czasy niskie temperatury i śnieg wzbudziły mój niepokój w odniesieniu do moich wiosennych startów, to jednak sobotnie bieganie umocniło mnie w przekonaniu, że jednak nie będzie tak źle.

W niedzielę także biegało się przyjemnie.

W planach było dłuższe bieganie i tak wybiegałam 13 kilometrów.

Wiem, że to niewiele jak na mnie, no ale powoli. Na razie będę zwiększać kilometraż, żeby się zbytnio nie przeciążać i z czasem, pewnie w marcu, przyjdzie czas na znacznie dłuższe wybiegania.

Tyle o bieganiu. Czas na siłownię.

W miniony tydzień udało mi się jedynie w sobotę wykonać porządny trening siłowy, do tego stopnia, że w niedzielę jeszcze czułam pośladki i ramiona.

Ale jak to mówią dobrze że boli, to znaczy, że rośnie.

Powoli też psychicznie przygotowuję się do powrotu do wspinania. Może to i przerażająco wygląda, ale jak sobie przypomnę jak się czułam po pierwszej wizycie na ściance, to wierzcie mi takiego bólu to ja na żadnym wyjeździe w górach, na żadnym treningu na siłowni, ani w trakcie żadnego biegu ultra nie czułam.

Bolało mnie wszystko od paznokcia u rąk po paznokcie u stóp. Nie mogłam normalnie chodzić, ruszać głową i naciskać klamki. Mogłam jedynie leżeć na wznak i jęczeć. Stąd moje obawy o ten kolejny powrót do wspinania.

Jak widać szału ni ma, ale nie ma co marudzić. Siła biegowa jest, powoli też pojawi się i wytrzymałość. Jestem dobrej myśli.

Zapraszam także do obserwacji mojego konta na Instagramie i Twitter, gdzie na bieżącą pokazuje wam co u mnie się dzieje oraz polubienia strony na Facebook’u, gdzie pojawia się więcej górskich wpisów.


Moje zdjęcia z trenningów

Zaobserwuj Magdalena Boczek:

Mam na imię Magda. Swoją przygodę z górami rozpoczęłam ponad 10 lat temu. Od tego czasu brałam udział w kilkudziesięciu wyjazdach i wyprawach górskich w różne zakątki świata. Jeśli lubisz jeździć w góry tak jak ja i chcesz zorganizować swój własny wyjazd w góry wysokie? To jesteś we właściwym miejscu. Pomogę ci zorganizować każdą wyprawę górską!

Latest posts from