Miałam trochę o treningu napisać, ale tak się ostatnio rozmarzyłam, a poza tym jakiś czas temu był dzień ojca. I kolejny dzień do wspominania.
A jest co, bo dokładnie rok temu ukończyłam swój pierwszy półmaraton w Skierniewicach.
Dlaczego tam i jak mi poszło postaram się napisać już wkrótce. To pewnie znaczy nigdy … hehe … bo zawsze jak piszę, że wkrótce o czymś tam napiszę, to w konsekwencji już nigdy o tym nie napiszę. Zauważyliście.
………………………………………………………………………………………..
Napisałam wam kiedyś, czyli dawno, dawno temu o tym
jak się rozpoczęła moja przygoda z bieganiem.
Bieganie – moje początki
………………………………………………………………………………………..
To teraz czas o tym co pochłania moje dotychczasowe życie zupełnie.
Zakochałam się, normalnie wpadłam po uszy i co najgorsze ten mój nowy związek doprowadza powoli do mojej finansowej ruiny i zapewne kiedyś doprowadzi mnie do grobu.
Wiele osób zadaje mi to pytanie?
Dlaczego akurat góry?
Skąd ta pasja?
Można oczywiście zacytować Mellory’ego „Bo są„, ale po co powielać to co już ktoś kiedyś wymyślił.
I zapewne was zadziwię, ale nie pochodzę z rodziny o głębokich korzeniach góralskich. Oczywiście urodziłam się i częściowo wychowałam w górach, ale Świętokrzyskich. Natomiast w górach „z prawdziwego zdarzenia” byłam jako dziewczynka może ze dwa razy. Większość czasu spędzałam na nizinach i nadmorskich kurortach kolonijnych. Traumatyczne przeżycia tamtych lat. Co oczywiście zaowocowało u mnie rozwojem umiejętności pływackich do tego stopnia, że nie skończywszy jeszcze szkoły podstawowej, byłam już posiadaczką ówczesnej karty pływackiej, na którą zdawałam egzamin na otwartych wodach. No ale o górach miała być mowa.
Jak to się zaczęło
– Tato? A kto to jest? – zadaję pytaniem pokazując palcem na znaczek z podobizną mężczyzny w niebieskawej czapce.
Nie pamiętam dokładnie ile wtedy miałam lat. Ale zapewne byłam w wieku wczesnoszkolnym. Ojciec, podobnie jak ja, ma skłonności do zbieractwa. Monety, znaczki, bilety … wszystko co się da. Pamiętam, że czasem wyciągał klaster ze znaczkami i się oglądało. Wśród kolorowych obrazków z bajek, dzikich zwierząt, postaci historycznych, sportowców było właśnie to z …
– To jest Jerzy Kukuczka. – odpowiada. – Polski himalaista. Zdobył Mount Everest w Himalajach. Najwyższy szczyt na świecie. – I na tym się wiedza mojego ojca o polskim himalaizmie kończyła. Aaa może poza tym, że ojciec najlepiej zapamiętuje tragiczne zdarzenia, więc i tym razem dodaje. – Nie żyje. Zginął w górach.
To było dla mnie strasznie fascynujące. Himalaje, dzisiaj bym powiedziała wow. A było by to dla mnie na ówczesne czasy wielkie WOW, bo Himalaje to ja znałam tylko z atlasu do geografii i encyklopedii. Ale nie na tyle, żeby zaraz rzucić się w wir wspinania i łażenia po górach.
Minęło wiele czasu zanim odkryłam góry tak naprawdę. Tak prawdziwie. Wiele wody w Wiśle musiało upłynąć.
Wiele rzeczy musiało się w moim życiu zmienić diametralnie o 180 stopni.
I żeby było bardziej prozaicznie, to powiem, że przyczyną mojego pierwszego „prawdziwego” wyjazdu w góry była siostra. Tak ona.
Osoba, która większość zajęć sportowych w szkole spędzała na ławce, uciekała przed piłką przy każdym serwie w siatkówce, nie potrafiła podnieść piłki lekarskiej i jedynym stylem, którym potrafi pływać, jest styl warszawski.
Wyjazd w Tatry
– W czerwcu pojedziemy w Tatry. Na Boże Ciało. Szykuj się. – oznajmiła.
Ostatecznie trafiłyśmy w kiepską pogodę. Początek czerwca obfitował w dużą ilość śniegu. Ale udało nam się co nieco zobaczyć, a nawet gdzie nie gdzie wejść.
Bynajmniej mi najwięcej, bo kiedy moja siostra stwierdziła, że na Starorobociański Wierch nie ma już sił i zostaje na przełęczy, to ja z uporem maniaka oznajmiłam, że nie ma mowy i poszłam do góry.
Sama, a dodam, że była wtedy piękna pogoda z widokiem na mgłę.
W drodze zejściowej ze Starorobociańskiego Wierchu zdecydowałam się jeszcze uderzyć na Błyszcza. I oczywiście, mimo pełnych gaci, ze strachu jakoś tam się dotaszczyłam, tylko nic nie widziałam zupełnie.
Potem, w sierpniu, był kolejny wyjazd tym razem w Tatry Wysokie.
Było m.in. stanie w kolejce na Giewont, Szpiglasowy Wierch i znów samotne wejście na Kościelec.
I tak oto się moja górska przygoda rozpoczęła.
Zapraszam także do obserwacji mojego konta na Instagramie i Twitter, gdzie na bieżącą pokazuje wam co u mnie się dzieje oraz polubienia strony na Facebook’u, gdzie pojawia się więcej górskich wpisów.