Bieganie po Warszawie vol. 2
Po Warszawie nie ma gdzie biegać. Takie dotychczas miałam przeświadczenie o swoim miejscu zamieszkania.
Brak górek, lasów, zieleni, a jak człowiek biega po mieście to co krok zmuszony jest zatrzymywać się na światłach.
To istne przekleństwo treningowych interwałów, tempówek lub biegów w stałym zakresie tętna.
W takim przypadku pozostają wielokrotne pętle wokół skrawka osiedlowej zieleni. I takim rozwiązaniem i ja, odwieczny przeciwnik biegania w kółko, muszę się obecnie pogodzić.
Inaczej wygląda sytuacja długiego wybiegania.
Tutaj Warszawa ma wiele do zaoferowania biegaczom asfaltowym, tudzież chodnikowym, bo gdzie jak gdzie, ale w Warszawie jest czym zająć głowę w czasie tych długich godzin spędzanych na bieganiu.
Można zajrzeć tu i tam. Odwiedzić stare katy i ani się człowiek nie obejrzy, a już 2 godziny biegania minęły.
Oczywiście nic nie zastąpi biegania w terenie leśnym czy też innym trailowym. Ale od czasu do czasu warto wybrać się na takie miejskie zwiedzanie.
Ja właśnie w ostatnią niedzielę zamieniłam na moment Las Bielański na miejskie chodniki i nie żałuję.
I mimo że odwiedziłam znane mi już bardzo dobrze turystyczne punkty programu naszej Stolicy, to jednak odkryłam że nawet teraz po 10 latach mieszkania w Warszawie potrafi ona mnie jeszcze pozytywnie sobą zaskoczyć.
Moja trasa była dość spontaniczna i objęła standardowe punkty odwiedzane przez każdego turystę.
A ponieważ od domu mam stosunkowo niedaleko na Starówkę, to się zdecydowałam przebiec aż do Mokotowa.
I tak rozpoczęłam swoją wycieczkę od Al. Jana Pawła II, gdzie mijając Muzeum Żydów Polskich i Park Krasińskich wylądowałam na brukowanych ulicach Nowego Miasta.
Stamtąd prosto przez mury Barbakanu pobiegłam wprost na Rynek Starego Miasta.
Miałam szczęście, bo o tej wczesnoporannej porze turystów było jak na lekarstwo. Co pozwoliło mi podziwiać niemal w samotności widoki rozciągające się z Góry Gnojnej.
Na Rynku popstrykałam parę zdjęć i podążyłam w stronę Zamku Królewskiego i Kolumny Zygmunta III Wazy. A stamtąd już prosto przebiegłam całą ulicę Krakowskiego Przedmieścia i fragment Nowego Światu, gdzie skręciłam w stronę Powiśla na ulicę Tamka.
Na Powiślu zboczyłam lekko z trasy, aby zajrzeć pod Muzeum Fryderyka Chopina i sfotografować Fontannę Złotej Kaczki.
Następnie przebiegłam wzdłuż Parku Rydza – Śmigłego, gdzie mijając przejście dla pieszych w formie wiaduktu. Znalazłam się pod Zamkiem Ujazdowskim.
Następnie długimi schodami przebiegłam w poprzek Agrykolę i dość szybko dobiegłam do bramy północnej Parku Łazienek Królewskich.
Na moment zachwyciłam się Ogrodem Chińskim, bo nie miałam jeszcze okazji go oglądać i podążyłam w stronę Pałacu na Wodzie i obok położonego Teatru.
To tutaj zaczynałam biegać pięć lat temu.
Łezka się w oku zakręciła, a ja jak za dawnych lat strzeliłam sobie pętelkę na starej trasie biegowej. A następnie przebiegając wiaduktem nad Alejami Niepodległości, przebiegłam wzdłuż całe Pola Mokotowskie.
Następnie przebiegając obok Klubu Lolek, skręciłam w ulicę Żwirki i Wigury, gdzie mijając najpierw Pomnik Lotnika, a następnie Filtry. Znalazłam się przy Placu Zawiszy. A stąd już droga prosta do domu.
Po lewej minęłam starą stację Warszawy Głównej i dość szybko znalazłam się przy Rondzie Daszyńskiego.
Jeszcze tylko minęłam Muzeum Powstania Warszawskiego i skręciłam w ulicę Wolską, gdzie zazwyczaj chodzę na fitness.
Z Wolskiej wróciłam z powrotem na ulicę Okopową i przy Cmentarzu Żydowskim skręciłam w prawo w stronę swojego domu.
I tyle z wycieczki biegowej.
Strasznie podobała mi się taka biegowa odmiana i następnym razem wybiorę zdecydowanie inna trasę.
Zapraszam także do obserwacji mojego konta na Instagramie i Twitter, gdzie na bieżącą pokazuje wam co u mnie się dzieje oraz polubienia strony na Facebook’u, gdzie pojawia się więcej górskich wpisów.