Under the Bridge albo to Deja vu, gdzie piękna Beyonce tyłkiem przed kamerą wymachuje, takie są moje pierwsze skojarzenia.
Ale nie o tyłku będzie dzisiaj mowa tylko o ostatnim moim starcie w zawodach.
A mowa o Biegu Wisły, który odbył się 12 maja.
Piszę tego posta z lekkim opóźnieniem, ale całkowicie opuściła mnie ostatnio wena twórcza. Nie wiem czy to wina intensywnych treningów, czy też ogólnego zmęczenia z niewyspania.
Bo co tu dużo mówić, ostatnio wiodę zdecydowanie kreci tryb życia.
A za metą
Z lekką zadyszką przekraczam linie oznajmującą, że to już koniec dzisiejszego biegu. W około nagromadziło się niewiele widzów, chociaż i tak jest lepiej niż rok temu.
Już drugi raz startuję w Biegu Wisły.
W zeszłym roku to była moja druga przebiegnięta dycha w życiu, a właściwie to był mój pierwszy jedenasty kilometr przebiegnięty, bo trasa była nieatestowana i biegła dwoma brzegami rzeki Wisły.
Na mecie czekali na mnie moi jedyni wierni fani i kibice, czyli ukochana rodzinka.
Oczywiście nie wierzyli, czy w ogóle dobiegnę, ale jednak się udało i radości było co niemiara.
Nikt się jednak wtedy nie spodziewał, że za rok w tym samym miejscu o prawie tej samej porze wystartuje w swoich pierwszych zawodach na dystansie 10 km mój tato. A jednak życie bywa zaskakujące.
Tatunio jakimś cudem dotrwał do mety, czyli ukończył bieg i co najważniejsze mimo tak morderczego jak dla niego wysiłku nadal żyje i co tu dużo się rozpisywać, facet ma fantazję, podobnie jak jego córunia i planuje dalsze starty.
I to nie jakieś tam dychy. Chce jeszcze w te wakacje wystartować w półmaratonie.
Jeśli sam siebie do zawału nie doprowadzi to z pewnością doprowadzi do tego stanu resztę rodziny, obawiającą się o jego zdrowie.
– Ciężka ta pierwsza pętla. Wlekła się, że … – stwierdzam próbując łapać powietrze w płuca – Ale jak już się tą pętle przebiegło, to potem już z górki. Byle do przodu. Jeden most, drugi most. Gdzieś na trasie kątem oka zauważyłam Stare Miasto za Wisłą i już wiem. Oho jestem pod Mostem Dąbrowskiego. A potem kawałek do Mostu Świętokrzyskiego i już z górki, czyli krótki bieg pod mostem średnicowym i pod Mostem Poniatowskiego, a za nim to już meta …
Tak w niewielkim skrócie streszczam przebieg dzisiejszej trasy. A tu nagle z za gęstych drzew wynurza się dobrze znana mi sylwetka pewnej postaci.
– Asia? Dajesz! – krzyczę, podskakując w miejscu – Pierwszy raz przybiega na metę po mnie? Co jest? – pytam zdziwiona sama siebie.
W końcu pierwsza
– Spóźniłam się. – oznajmia Asia jednocześnie uśmiechając w moją stronę. – Myślałam, że zawody zaczynają się o 11:00. Nie wiem jakim cudem jak odpaliłam neta to mi się wyświetliła zeszłoroczna strona zawodów. Dopiero później się zorientowałam.
Cała Asia. Zorganizowana i ogarnięta. Typowa Pani magister psychologii.
Zapraszam także do obserwacji mojego konta na Instagramie i Twitter, gdzie na bieżącą pokazuje wam co u mnie się dzieje oraz polubienia strony na Facebook’u, gdzie pojawia się więcej górskich wpisów.