Buszuję w Wasylowych zbiorach zdjęciowych bo mnie tak natchnęło na wspomnienia.
Dlaczego?
A no w ostatnią sobotę przytaszczyłam do domu 30 medal i tak sobie na te wszystkie swoje zdobycze patrzę, w rękach obracam i wiecie co, każdy z nich to inne wspomnienia, emocje, nerwy, stres, radość, smutek, zmęczenie, także ból, a nawet cierpienie niejednokrotnie.
Do niedawna się cieszyłam, bo powoli zapełniałam swoją specjalną półeczkę na medale, prawie cały trzeci rząd już wypełniłam. Do czasu, gdy po powrocie z pracy zauważyłam trzy kolejne rzędy z powbijanymi gwoździkami na kolejnych z pięćdziesiąt blaszaków.
– Coooo? – pytam nieźle zszokowana, spoglądając na półkę nad swoim biurkiem, gdzie zazwyczaj wisi cała moja biegowa kolekcja.
– Mam nadzieję, że za mojego życia wypełnisz te wszystkie miejsca. – przerywa mi Tatunio.
Uderzam się dłonią w czoło i wypowiadam dwa magiczne słowa ja p…… czyt. ojej. Co prawda prosiłam o dodatkowe miejsce na medale, ale nie aż tyle? Cały Ojciec.
Bieg Ursynowa
Ursynów to miejsce dla mnie specyficzne, jakby z innego wymiaru. A dokładnie z mojego wcześniejszego wymiaru, kiedy tutaj mieszkałam, krótko co prawda, ale jednak.
I do dzisiaj, kiedy przebiegam główną ulicą przecinającą ową dzielnicę na różnych zawodach, zawsze wracam do tych wspomnień.
Ale wracając do biegu. Bieg Ursynowa jest imprezom odbywającą się cyklicznie, co roku na dystansie 5 kilometrów.
Rok temu i ja postanowiłam się zmierzyć z tą trasą, biegnącą głównie osiedlowymi ulicami.
Standardowo wybierając się na jakieś zawody zabieram ze sobą same niezbędne rzeczy.
Oprócz ciuchów na zmianę po biegu zawsze mam przy sobie dowód, konieczny przy odbiorze zestawu startowego i drobne. A to na bilet, na coś do picia lub przegryzienia. I tym razem było podobnie. Zabrałam z domu dowód i parę groszy, żeby mieć czym do domu wrócić, a dokładnie to wrócić metrem, bo jedyne pieniądze jakie miałam przy sobie miały mi zapewnić kupno całego biletu w jedną stronę.
Nie przewidziałam tylko jednego, że cholernie zacznie mnie suszyć w gardle i w jednej chwili stanę przed wyborem albo wydam całą kasę na coś do picia i zaspokoję swoje niebotyczne przed biegowe pragnienie, kosztem drałowania przeszło dwudziestu kilometrów do domu na piechotę, albo zachowam pieniążki do końca biegu i będę miała za co wrócić do domu, ale najprawdopodobniej zejdę z tego świata w wyniku odwodnienia.
Trudno się nie domyśleć jakiego dokonałam wyboru, ale tuż po zakończonych zawodach. Po zmianie mokrych ciuchów na suche, rozpoczęłam swój pierwszy kilkugodzinny miejski trekking na południu Warszawy w kierunku Centrum.
Tyle utkwiło mi w pamięci z Biegu Ursynowa. No i od tej pory oprócz powyżej wymienionego zestawu rzeczy niezbędnych. Wybierając się na zawody zawsze mam przy sobie litrową butelkę wody mineralnej, niegazowanej oczywiście.
Zapraszam także do obserwacji mojego konta na Instagramie i Twitter, gdzie na bieżącą pokazuje wam co u mnie się dzieje oraz polubienia strony na Facebook’u, gdzie pojawia się więcej górskich wpisów.