– 5 – 4 – 3 – 2 – 1 – Start. – z daleka słychać głośne odliczanie do startu wygłodniałego jak zawsze tłumu biegaczy.
Ruszamy do przodu.
Z początku praktycznie małymi kroczkami przesuwamy się w stronę nadmuchiwanej bramki z napisem START.
– Kurcze nie będzie dzisiaj życiówki. – oznajmiam żartem Asi spoglądając na zegarek.
– No co ty. Damy radę. – migiem odpowiada, zaciśnięta w tłumie.
– A żele wzięłaś? Magnes wzięłaś? – pytam znów żartobliwie podskakując w miejscu, próbując się rozgrzać.
– No nie. Nie pomyślałam o tym. – na twarzy Asi rysuje się dość poważna mina pełna niepokoju.
– No co ty? – odpowiadam, spoglądając na chłopaka stojącego z przodu, który zdziwiony spojrzał w moją stronę. – Może na trasie będę punkty z wodą i bananami. – dodaję.
Rozmowy w biegu
– To co tam u ciebie słychać? – zadaję pytanie swojej dzisiejszej towarzyszce biegania, jednocześnie omijając parę dość powolnych biegaczy.
– A no jak widać. Rozchorowałam się. Kurcze. – odpowiada, dołączając do mnie. Dzisiaj to ja nadaję tempo biegu i na prośbę Asi ma być swobodnie i na luzie. Opatulona z zarzuconym na głowę kapturem, rzeczywiście wygląda na rozchorowaną. Z resztą jej tempo biegowe też nie jest za duże, skoro to ja wciąż biegnę w przodu.
– A jak tam wczorajszy bieg? – zmieniam temat. – Jak w Falenicy?
– Wszyscy narzekali. – odpowiada dość szybko.
– No co ty? – spoglądam na nią zdziwiona – Ja myślałam, że ty nie biegłaś. Napisałaś mi sms’a wczoraj.
– Tak bo strasznie ta choroba mnie zwaliła z nóg, ale tak sobie pomyślałam o tobie. Że sama będziesz tam biegła w tych ciężkich warunkach. Że jakoś muszę cię wesprzeć i tak w ostatniej chwili się zdecydowałam. Ale warunki straszne. Nawet mój sąsiad narzekał. – odpowiada pociągając nosem.
Wokół nas kłębią się biegacze wszelakiej maści, a także dzieciaki i dorośli na rowerach.
– No co ty? Rozmawiacie ze sobą? – pytam zdziwiona i naglę dodaję – Spadaj mi z tym rowerem! Baran! Widziałaś? Zajechał mi drogę. No nie to już lekkie przegięcie. Gdyby to dziecko było to ok jeszcze jestem w stanie zrozumieć, ale to stary chłop. – gestykuluję wkurzona, jednocześnie skręcając za tłumem w prawo obok hotelu Wiktoria.
– Tak rozmawialiśmy, bo zapewne ta nowa się rozchorowała. Nie było jej. – opowiada Asia.
– No ostatnio to wyminęłam się z nim. Ja robiłam trzecie okrążenie, a on pierwsze. Strasznie wolno biega, a przecież to nie pierwszy sezon dla niego. – z wielkim przejęciem opowiadam, poprawiając słuchawki od mp3.
– Nie wiem. Może robi tak specjalnie, żeby sobie na kobiece pośladki popatrzeć.
Nie ważne jak biegasz, ważne jak wyglądasz
– Słuchaj jak wyglądam? – pyta Asia. – A make up dzisiaj zrobiłaś?
– O kurcze zupełnie zapomniałam. Fotomaraton. – uśmiecham się szyderczo.
Za nami już Ogród Saski. Powoli zbliżamy się całym dzikim tłumem w stronę wąskiego gardła uliczek wprost na Krakowskie Przedmieście.
– Dobrze tylko trochę z prawej ci włosy wyszły. – oznajmiam i zaraz sama zapytuję – A ja?
– No ok. O pomachaj panu do obiektywu. – tyrpie mnie z prawej Asia.
– Kurcze stoją z dwóch stron, że trudno wybrać, którą konkretnie biec. – zastanawiam się.
– Patrz następny. – Asia w geście radości energicznie wymachuje rękami przed obiektywem.
– Ja to już się przez te wszystkie biegi tak wyrobiłam, że pomimo zmęczenia to wiem już jak się ustawić do każdego zdjęcia. – dodaję strzelając sztucznie wykreowanym uśmiechem do fotografa.
13 stycznia 2013 r.
Zapraszam także do obserwacji mojego konta na Instagramie i Twitter, gdzie na bieżącą pokazuje wam co u mnie się dzieje oraz polubienia strony na Facebook’u, gdzie pojawia się więcej górskich wpisów.