– Ja to bym wystartował jako ostatni i bym widział ile osób wyminąłem po drodze. – stwierdził ojciec pewnego dnia przed którymś z moich startów.
Ja zgodnie ze swoim zwyczajem zawsze ustawiam się gdzieś po środku. Motywuje mnie to do szybszego biegu, ale przede wszystkim nie muszę tracić energii na wymijanie co niektórych rozkojarzonych biegaczy.
Tym razem postanowiłam w drodze do Parku Morskie Oko, że ten start będzie inny, wyjątkowy.
Na większość zawodów wybieram się na piechotę. Mieszkam stosunkowo blisko centrum i ponieważ jestem wielką sknerą, to nie posiadam biletu miesięcznego komunikacji miejskiej.
Jak na razie nie dorobiłam się jeszcze roweru, ale pomału zbieram fundusze. Jednak jeśli nadal w takim tempie będę tracić „namioty” w górach jak do tej pory to nigdy nie nazbieram odpowiedniej kwoty.
Summa summarum moje podejścia na zawody powodują, że w ciągu dnia robię znacznie większy kilometraż przed i po, niż w trakcie samego startu w imprezie biegowej.
W zeszłą sobotę było podobnie. A ponieważ miałam do przejścia dobre parę kilometrów to włączył mi się „pomysłomierz” i postanowiłam szczególnie uczcić ten mój start.
Oczywiście pomysły bywały naprawdę kontrowersyjne, ale jeden z nich przypadł mi szczególnie do gustu. A jest nim bieg tyłem i chyba na kolejnych 5 kilometrowych zawodach go wypróbuję.
Oczywiście nie celem zwrócenia na siebie uwagi, ale po prostu z nudów.
Krążąc po trasie biegu, zajadając się chipsami i popijając sobie od czasu do czasu kefirek postanowiłam wystartować jako ostatnia.
– A niech tam. Przynajmniej sprawdzę ile osób wyminę po drodze. – oznajmiłam sama do siebie, siedząc wygodnie przed dużym zbiornikiem wodnym z fontanną.
Przypomniało mi się jak ojciec sam stwierdził, że kiedyś wystartuje ostatni i tak sobie pomyślałam, czemu by nie.
Dość dziwna drzemka
Jeszcze godzina. Matko co tu robić? Zastanawiam się w myślach.
Ostatnio omal nie spóźniłam się na zawody, więc start w Parku Morskie Oko potraktowałam znacznie poważniej i chyba za poważnie, bo byłam ponad dwie godziny przed jego rozpoczęciem.
Zdrzemnę się przez chwilę.
Stwierdziłam rozkładając się wygodnie całym ciałem na drewnianej ławeczce.
Podsunęłam swój plecaczek pod głowę. Rękami przysłoniłam część czoła, aby choć trochę cieniem twarz zakryć.
I było bosko. Słoneczko. Błękitne niebo. Raz po raz jakaś chmurka. Cumulus chyba.
Nie minęła jakaś chwila i … coś włochatego zaczęło mnie łaskotać po twarzy.
Otworzyłam oczy, a tam wielkie czarne oczy, olbrzymi wilgotny pysk, a wszystko to takie włochate obwąchuje mnie po twarzy …
– Matko! – zerwałam się na nogi. – Co to jest?
Pies spogląda na mnie ze zdziwieniem, a ja na niego z przerażeniem.
Chyba wyczuł ten cały mój niepokój, bo nagle się odwrócił i pobiegł w stronę swojego pana. Odetchnęłam z ulgą.
– Jeszcze trochę. Raz, dwa … i jeszcze raz. – słyszę w oddali rytmiczną muzykę i kobiecy głos.
– O cholera, rozgrzewka. Już? A miałam się nie spóźnić tym razem.
A za metą
Ostatecznie zajęłam 395 miejsce według czasu netto ogólnej klasyfikacji OPEN i wyminęłam po drodze 194 zawodników.
W klasyfikacji kobiecej zajęłam 94 pozycję, także według czasu netto, czyli wyminęłam 119 zawodniczek.
Natomiast w swojej klasyfikacji wiekowej 30+ osiągnęłam 44 miejsce mijając 57 kobiet.
Oczywiście byli tacy co i mnie mijali na trasie.
Zapraszam także do obserwacji mojego konta na Instagramie i Twitter, gdzie na bieżącą pokazuje wam co u mnie się dzieje oraz polubienia strony na Facebook’u, gdzie pojawia się więcej górskich wpisów.