W sobotnie przedpołudnie. Mróz zacina. Śnieg posypuje. Ślisko na trasie. Marznie twarz i palce u dłoni.
Po starcie wyrywam się do przodu. Chyba zbyt przyciskam. Mijam trzeci kilometr. Zwalniam, a raczej ciągnę.
Raz pod górę, raz z górki. I tak w kółko. Wyraźnie nasza kobieca grupka się rozciąga na trasie, a w oddali widać już pierwszych biegaczy z pierwszej tury startowej. Widoki nie powalają, bo w kółko monotonia.
Okraszone śniegiem drzewa i … drzewa. Że też musiało od wczoraj tyle śniegu napadać.
Raz po raz napotykam przechodzących pieszych, spacerowiczów, nordikowców, narciarzy biegowych, kobiety z wózkami, nawet rowerzystów.
Przyspieszam.
Rozpoczyna się slalom między wolniejszymi zawodnikami. Biegnie mi się nawet nieźle.
To chyba półmetek. W takim tempie poniżej godziny to raczej nie będzie. Łapie mnie kolka. Zwalniam.
Kurcze. Zwalniam jeszcze bardziej. A jednak to ten czekoladowy mikołaj przed biegiem.
Powoli doganiają mnie pierwsi zawodnicy z męskiej grupy startowej. Mam wrażenie, że zwalniam jeszcze bardziej.
Spokojnie, spokojnie. Od czasu do czasu i ja kogoś mijam. Ale ślizgawka. Tracę motywację. Czyżbym tak słabła. Gdzie ten koniec?
W oddali widzę kibiców. Zakręt i ostatnia prosta. Daleko. Przyciskam. Rozpędzam się. Trzymaj tempo. Koniec.
Przed startem
W oczekiwaniu na bieg tuż przed linią startu.
– Jak wrócę do domu to nasmażę cebulki i sobie zrobię pierogi. – oznajmiam przeskakując z nogi na nogę, próbując się rozgrzać.
– Na serio będziesz robić pierogi? – pyta zdziwiona Asia, wymachując energicznie ramionami.
– No pewnie. Wyjmę z zamrażalnika worek, przetnę nożyczkami, wrzucę do wrzątku, 15 minut i gotowe. – uśmiecham się.
– Ja myślałam, że będziesz je robić. – dziwi się Asia.
– No co ty? Przecież wiesz, że ja nawet wrzątek potrafię przypalić.
Po zawodach
W szatni w biurze zawodów.
– A jednak mężczyzną to się takie fajne tyłeczki robią od biegania. – nagle oznajmia Asia, spoglądając z uśmiechem na twarzy w jednym kierunku.
– Gdzie? – szybko odwracam głowę w tą samą stronę. A moim oczom ukazują się ogromne słoneczniki Van Gogha na męskich slipach. – O tym mówisz? – spoglądam wymownie na Asię.
– A wiesz czego nie mogę najbardziej zboleć? – nagle i niespodziewanie zmienia temat.
– No? – ciągnę zdziwiona.
– Że sobie mój sąsiad przygruchał tą rudą, kurcze. – stwierdza dość poważnie, wyciągając z plecaka foliowy woreczek – Suszonki?
– No widzisz. Wymienił nas na lepszy model. – oznajmiam, naciągając rękaw koszuli. – I kto by pomyślał. Tak się dobrze zapowiadało to nasze wspólne bieganie falenickie. Dobre to. Co to?
– Suszone jabłka. O a to jest gruszka. Chcesz? – odpowiada, podając fragment suszonki – No jesteśmy dla niego za stare, w końcu on jest dopiero po pięćdziesiątce.
– Albo za szybkie. – przerywam, zagryzając owoc. – Pycha.
Zapraszam także do obserwacji mojego konta na Instagramie i Twitter, gdzie na bieżącą pokazuje wam co u mnie się dzieje oraz polubienia strony na Facebook’u, gdzie pojawia się więcej górskich wpisów.